Kristiansand, miasto w południowej Norwegii… Wikipedia nudzi jak zwykle, podając suche, acz czasem potrzebne informacje dotyczące „naszego” miasta.
Jakie były jego początki? Co się tu działo zanim powstało miasto Kristiansand?
Postaram się odpowiedzieć na te pytania, w sposób bardziej przystępny, niż oferuje nam Wikipedia.
Było to dawno, dawno temu, ściślej mówiąc około 10 tysięcy lat temu. Wtedy pierwsi ludzie pojawili się na tych terenach, przynajmniej na to wskazują najstarsze odnalezione przez archeologów artefakty. Żyli w małych gromadach, polowali, zbierali pożywienie i starali się przeżyć, co raczej nie było łatwe, bo sieci sklepów Kiwi i Europris jeszcze wtedy nie było, ale kawałki płaskiego terenu pozwalały na pierwsze uprawy roślin i hodowlę zwierząt. Nauczyli się wygładzać swoje kamienne narzędzia i robić w nich otwory, co było ogromnym skokiem cywilizacyjnym. Potwierdzają to wykopaliska wokół kościoła Oddernes na Lundzie, gdzie odkryto kurhany z tamtej epoki. Pojawił się wreszcie brąz, później żelazo, pojedyncze gospodarstwa zamieniły się w wioski i większe osady.
Kilka tysięcy lat później, nie zdając sobie z tego sprawy, potomkowie pierwszych osadników wkroczyli w epokę średniowiecza. Wypływali swoimi statkami na viking, czyli pirackie wyprawy, grabiąc mieszkańców nadmorskich osiedli w różnych częściach Europy. Składali ofiary swoim bóstwom i ryli znaki runiczne na świętych kamieniach. Właśnie jeden z takich kamieni można zobaczyć w wyżej wymienionym kościele na Lundzie, który jest uważany za swego rodzaju centrum regionu w tamtym czasie.
Wielkimi krokami wkraczało chrześcijaństwo, choć pierwsi misjonarze nie mieli łatwego zadania.
Mówili coś o miłosierdziu, rozdawali płócienne giezła i chcieli wszystkich polewać wodą. Miejscowi byli raczej nieufni. Łapali misjonarzy, wieszali na świętych drzewach i po naszpikowaniu strzałami oddawali krukom na żer. Była to praktyka stosowana w całej Skandynawii.
Z czasem jednak, głównie z powodów politycznych, chrześcijaństwo zostało przyjęte, a to za sprawą króla Olafa II, który w ten sposób chciał zjednoczyć Norwegię. Powstały biskupstwa, zostało zniesione niewolnictwo i pojawiło się ustawodawstwo, zakazujące między innymi jedzenia koniny – takie to ludzie mieli wówczas problemy, a nie jakiś Zielony Ład czy zbyt mała reprezentacja kobiet w rybołówstwie dalekomorskim. Oczywiście nie dało się przekonać wszystkich mieszkańców do nowej religii jednego dnia, był to proces długotrwały, ale około roku 1022 w Moster (dawniej gmina w Hordaland) odbył się zjazd biskupów i doradców królewskich.
Prawo kościelne zostało połączone z prawem królewskim i chrześcijaństwo stało się oficjalną religią w Norwegii, choć zapewne przez dłuższy jeszcze czas podczas biesiad niejeden zatwardziały konserwatysta czynił nad kielichem znak młota Thora, zamiast krzyża.
W Kristiansand musiało się jednak udać, bo murowany kościół w Odderens powstał już w 1040 roku, a historycy twierdzą, że wcześniej były dwa drewniane na jego miejscu.
Osada rozwijała się i zaczął kwitnąć handel, eksportowano głównie drewno dębowe do Holandii.
Budowane były porty, takie jak Lahalle, czyli obecnie Kuholmen, także Møvig i wiele innych. W miejsce pól uprawnych powstawało coraz więcej budynków. Osada przy ujściu rzeki Otra zmieniała się powoli w miasteczko. Tam gdzie handel, tam pieniądze, a gdzie pieniądze – tam pojawiają się ludzie, którzy chcą je zabrać, trzeba było więc się jakoś przed nimi bronić. Obecnie najczęściej staramy się unikać grabieży poprzez optymalizację podatków, ale w tamtych czasach trzeba było budować fortyfikacje i posiadać wojsko. Zbrojono się więc i umacniano, aż przyszedł wróg, z którym nikt nie potrafił sobie poradzić, czarna śmierć.
Dżuma zdziesiątkowała całą Europę, była niezwykle sprawiedliwa. Nie miało dla niej znaczenia czyś królem czyś parobkiem, kosiła wszystkich równo. Po tej najgorszej w dziejach epidemii trwającej od 1347 do 1353 roku, nastąpił dynamiczny rozwój regionu. Oczywiście dynamika tamtych czasów była diametralnie odmienna od obecnej, wszystko trwało dłużej, ale strategiczne położenie Kristiansand i okolic sprzyjało rozwojowi właśnie. Kristiansand było ważne ze względu na możliwość kontrolowania cieśnin duńskich, dlatego w 1635 roku król Christian IV stwierdził, że co będzie spędzał czas wolny w jakimś podarendalskim Nedeness, gdzie dotychczas była jedna z jego rezydencji, jeżeli może sobie wybudować nową, fajniejszą na Flekkerøy. Zlecił to zadanie pewnemu szlachcicowi o mało skandynawskim nazwisku, niejakiemu Palle Rozenkranzowi. Powstało także, prawie równocześnie, królewskie gospodarstwo Kongsgården, położone częściowo na folwarku Eg i folwarku Grim. Był to wówczas teren dość zaniedbany i częściowo zalesiony. Król Christian, jako człowiek renesansu, postanowił go uporządkować w swoim stylu. Nakreślił kwadrat, podzielił go na mniejsze ulicami, nadał prawa miejskie, nakazał okolicznym kupcom się tam osiedlić w zamian za zwolnienie z podatków, dał przywilej pobierania myta za handel morski w Skagerrak. I tak się robi miasto, a nie jakieś pozwolenia na budowę i inne duperele.
Niby fajnie, ale jak już ma się takie nowoczesne miasto, to znowu trzeba je czasem bronić, bo nie wszystkim się to podobało, że duński król tak sobie śmiało poczynał.
Dlatego powstały fort Fredriksholm i większa od niego forteca Christiansholm. Kristiansand stało się miastem garnizonowym. Handel, wojsko, ludzie. Czego jeszcze brakuje? Coś dla ducha by się przydało, prawda? Tak więc w 1682 roku król przeniósł biskupstwo ze Stavanger do Kristiansand, a kto mu zabroni?
Tymczasem mieszkańcy Kristiansand rozwijali nadal infrastrukturę. Powstawały stocznie, składy towarów i rozbudowywał się ciągle port. Ale skąd brać mądrych ludzi, aby to wszystko dobrze działało? A na przykład ze szkoły Kristiansand Katedralskole, wybudowanej w 1651 roku.
I tak to się kręciło, aż do 1734 roku, kiedy to wybuchł wielki pożar. Spłonęła wtedy większa część miasta i pogrążyło się ono w stagnacji. Na szczęście wkrótce Amerykanie postanowili wybić się na niepodległość i dać w skórę Anglikom. Zamówienia na budowę statków i okrętów wojennych popłynęły szerokim strumieniem. Kristiansand zaczęło stawać na nogi, także dzięki nielegalnemu sprowadzeniu katolickich i żydowskich kupców, co w królestwie Danii i Norwegii było wtedy zakazane.
Cóż, nic nie trwa wiecznie. Pewien francuski twardziel, znany jako Napoleon, postanowił zawojować świat. Dania wraz z Norwegią postanowiły mu zaufać i stanęły po jego stronie. Okazało się to dość kosztownym sojuszem, ponieważ wkurzeni Anglicy, stojący po drugiej stronie konfliktu, zaczęli regularnie atakować norweskie statki handlowe. Wreszcie wysłali swoją ekspedycję i zbombardowali Kristiansand z morza przy pomocy liniowca HMS Spencer.
Twierdza Christiansholm próbowała się odgryzać jak mogła, ale jednak Anglicy wygrali tę potyczkę, biorąc jeńców i wysadzając w powietrze fort Fredriksholm. W garnizonach w Kristiansand stacjonowali francuscy żołnierze, a ci jak to zwykle bywa, nie byli zbyt grzeczni. Miasto zaczęło się staczać i było uważane za niebezpieczne. Zaczęło się wyludniać, a co za tym idzie, tracić na znaczeniu. Trwało to jeszcze jakiś czas po zakończeniu wojen napoleońskich, ale wkrótce zaczęło podnosić się znowu i wreszcie osiągnęło swój szczyt. Było bramą dla towarów wpływających do Norwegii oraz miejscem skąd wysyłano drewno na cały świat. Miało silną obsadę wojskową i cały czas poszerzało swoje wpływy. Dodatkowo Anglicy znieśli tak zwany Akt Nawigacyjny, czyli prawo zabraniające obcym statkom handlować w ich koloniach.
Nadszedł wreszcie rok 1814 i 17 maja Norwegia ogłosiła niepodległość, nawet jeśli była ona tylko częściowa, bo królem nadal pozostawał Szwed.
Żyć, nie umierać. Żagle stopniowo były wypierane przez maszyny parowe i stocznie w Kristiansand dostosowywały się do nowych potrzeb. Pionierski szpital psychiatryczny zwany Sindsyggeasyl wybudowany w 1881 roku zyskał europejską sławę, budowane były także inne placówki medyczne. Era industrializacji przyniosła takie efekty, jak na przykład Nikkelraffineringsverk AS, które dało pracę setkom ludzi zajmującym się do tej pory rzemiosłem. W 1905 roku Norwegia umocniła się na tyle, że zerwała unię ze Szwecją. Wybrała sobie własnego króla (chociaż był Duńczykiem) i zaczęła prowadzić własną politykę zagraniczną.
Poprawiały się ogólne warunki życia. Okres I wojny światowej był dla państwa neutralnego bardzo intratny, wiadomo gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Rozbudowana została kolej, banki jak zwykle robiły swoje machlojki, miały dzięki wojnie doskonałe ku temu warunki.
Pojawiła się tak zwana klasa robotnicza, a w ślad za nią… jej, niech ich piekło pochłonie, obrońcy.
Powolutku, po cichutku, nazywając się socjaldemokratami walczącymi o uciśnionych robotników, do głosu zaczęli dochodzić komuniści. Nawet sam Trocki był gościem w niedalekim Randesund.
Można było poczytać o równości społecznej w lokalnych gazetach… Norwegowie, na szczęście nie dali się nabrać czerwonym na ich sen o dobrobycie i równości klasowej. Ślad po tych czasach jednak pozostał, w postaci Partii Pracy. Kristiansand było miejscem intelektualnej debaty i wymiany poglądów politycznych. Najczęściej na łamach gazet, w czasie wykładów, spotkań i wieców partyjnych. Ale wszystko to przekreślił w 1940 roku pewien słynny akwarelista z wąsem, dokonując inwazji na Norwegię.
Tu pojawia się polski wątek. Dnia 8 kwietnia polski okręt podwodny ORP Orzeł, patrolował norweskie wybrzeże. Na horyzoncie pojawił się niezidentyfikowany statek bez bandery. Kapitan Grudziński postanowił sprawdzić, co to za jeden się tu szwęda. Gdy Orzeł się zbliżył zobaczył koślawy napis Rio de Janeiro, a pod spodem niechlujnie zamazany farbą kolejny. Hamburg! Czyli ściema. Wysłany z Orła sygnał nakazujący zatrzymanie się spowodował tyle, że udawany Brazylijczyk, przyspieszył i gnał w kierunku norweskiego wybrzeża. Orzeł ostrzelał dziada z karabinów maszynowych, czym spowodował jego zatrzymanie. Słysząc w radio sygnały wzywania pomocy przez Rio de Janeiro, kapitan Grudziński ostrzegł, dając w ten sposób załodze możliwość opuszczenia na wodę szalup ratunkowych, że za 5 minut zatopi statek. Jak powiedział, tak zrobił. Pierwsza torpeda trafiła w cel. Raptownie na pokładzie zaczęli pojawiać się ubrani w mundury „pasażerowie” tego bardzo brazylijskiego statku z Hamburga. Było ich około 400 i w panice próbowali salwować się ucieczką. Orzeł widząc nadlatujące, tym razem bez wątpienia niemieckie samoloty, zanurzył się i drugą torpedą posłał szwaba na dno. Cała akcja miała miejsce pomiędzy Lillesand a Kristiansand, stosunkowo blisko brzegu. W sumie na niewiele to się zdało. Niemcy zajęli Norwegię w bardzo krótkim czasie. Między innymi na lotnisko w Kjevik spadł oddział spadochroniarzy i opanował teren w ciągu 24 godzin. Nastał smutny czas okupacji. Czystki rasowe i polityczne, wyzysk miejscowej ludności. Król i parlament norweski udali się do Wielkiej Brytanii. Władzę przejął zdrajca Quisling. Norwegia skapitulowała… ale nie do końca. Powstał ruch oporu. Mieli chłopaki kilka spektakularnych akcji, takich jak wysadzenie zakładu Norsk Hydro, produkującego ciężką wodę potrzebną do produkcji broni atomowej czy zatopienie kilku statków w tym jeden ciężką wodę przewożący, ale nie bardzo mieli możliwości zdziałać więcej. Tymczasem Niemcy budowali umocnienia, jak to mają w zwyczaju. Lali wszędzie beton i montowali mniejsze lub większe działa wykorzystując do tego jeńców wojennych. Kanonmuseum w Møvik jest tego najlepszym przykładem, jak bardzo ważne było dla nich kontrolowanie cieśniny.
Mieszkańcy Norwegii, także Kristiansand stawiali im opór. Spowalniali pracę, dokonywali aktów sabotażu, nie chcieli obsługiwać okupantów w restauracjach czy siadać obok nich w komunikacji miejskiej. Usłyszałem kiedyś historię o pewnym Norwegu, który był kierowcą ciężarówki. Szkopy potrzebowały transportu dla małego oddziału żołnierzy gdzieś w okolicy. Zarekwirowali ciężarówkę wraz z kierowcą i kazali się zawieźć w głąb lądu w celu aresztowania kogoś. Kierowca zapytał czy im się spieszy i słysząc odpowiedź twierdzącą, wcisnął gaz do dechy. Kręte i wąskie norweskie drogi zrobiły swoje. Niemcy przyjechali na miejsce w tempie ekspresowym, za to kompletnie niezdolni do wykonania zadania. Poobijani i chorzy na chorobę lokomocyjną nie zdołali aresztować podejrzanego człowieka. Niestety nie wszyscy mieszkańcy Kristiansand byli niechętni Niemcom. Także i w tym pięknym mieście znalazło się kilka czarnych owiec z Nasjonal Samling (NS), czyli partii Quislinga. Po wojnie 511 osób zostało aresztowanych za zdradę stanu. Norwegia bardzo szybko poradziła sobie z kolaborantami Hitlera po wojnie.
Zaczął się czas odbudowy. Najwięcej pieniędzy przeznaczono na budownictwo mieszkaniowe.
Rozbudowano dzielnicę Lund, przyłączono Vågsbygd do miasta i w późniejszym czasie pojawiły się, wcześniej tu nie widziane, olbrzymie prostopadłościany z oszklonymi prostokątami czyli bloki mieszkalne. Zalane nimi zostały dzielnice Tinnheia, a później Slettheia.
Pomimo wątpliwej urody budowli i różnych przeciwności spowodowanych najczęściej sporami politycznymi, Kristiansand było najszybciej rozwijającą się gminą w całej Norwegii.
Niby to wszystko pięknie wygląda, ale jednak Norwegia nie była krajem bogatym. Połowy ryb, flota handlowa, która skurczyła się w czasie wojny, trochę przemysłu i tyle. Światowe zapotrzebowanie na drewno zmalało, bo ludzie zaczęli wykorzystywać bardziej trwałe materiały, a innych bogactw naturalnych było niewiele. Ryba na stole była synonimem biedy. Wielu Norwegów udało się na emigrację do USA i innych bogatych krajów, aż w 1969 odkryto pod dnem morza pewną czarną, gęstą substancję… Norwedzy wykorzystali wtedy pomysł naszego rodaka Zglenickiego i zaczęli budować wzdłuż wybrzeża platformy wiertnicze. Następnie ponownie użyli patentu innego Polaka, tym razem Łukasiewicza i tak oto rafinerie ropy naftowej wpisały się w krajobraz tego pięknego kraju.
Kristiansand rośnie i pięknieje nadal, a od mniej więcej lat dwutysięcznych my sami, Polacy przyczyniamy się do jego rozwoju, wbijając miliony gwoździ w miliony desek dziennie. I tym jakże optymistycznym cytatem z Gierka kończę opowieść o naszym pięknym mieście Kristiansand.