Rok temu minęło dziewięćdziesiąt lat od startu jednej z najbardziej niezwykłych polskich wypraw eksploracyjnych. W latach 30. XX wieku bezrobotny wówczas mieszkaniec wsi w Wielkopolsce Kazimierz Nowak bierze rower, wsiada w pociąg i rozpoczyna wieloetapową podróż przez Europę i Afrykę.
„Wyczyn Kazimierza Nowaka zasługuje na to, by jego nazwisko znalazło się w słownikach i encyklopediach, by było wymieniane obok takich nazwisk jak Stanley i Livingstone” – powiedział w listopadzie 2006 roku Ryszard Kapuściński. Najsłynniejszy polski reporter postawił tu zbyt ograniczony cel. Równie dobrze moglibyśmy bowiem dziś spytać, dlaczego nazwiska Nowaka nie stawiać przed tamtymi nazwiskami.
Był 4 listopada 1931 roku, sam środek wielkiego kryzysu. Trzydziestoczteroletni bezrobotny z Boruszyna, niewielkiej wsi w Wielkopolsce, pomimo trudnej sytuacji ekonomicznej, w jakiej znalazła się jego rodzina – a może właśnie ze względu na nią – zdecydował się na krok radykalny. Czy raczej: na wiele kroków. Zaczął od tego, że wybrał się do odległego o kilkadziesiąt kilometrów Poznania i wsiadł tam w pociąg. Miał ze sobą używany od kilku lat rower, trochę bagażu i znacznie mniej pieniędzy. Wysiadł w Rzymie. Następnie ze stolicy Włoch przeprawił się przez Morze Śródziemne. Płynął do Trypolisu w ówczesnej włoskiej kolonii, Trypolitanii.
Był sam, nie wspierały go żadne instytucje, mógł liczyć tylko na zdalną pomoc swojej żony. Jakiś czas później pisał do niej w liście: „Zacząłem naprawdę najbardziej awanturniczy tryb życia, jakim żaden z dzisiejszych podróżników po Afryce pochwalić by się nie mógł”.
Kazimierz Nowak długo o tym marzył.
Tułacz odkrywca
Podróżnik, który dziewięćdziesiąt lat temu postawił wszystko na jedną kartę, urodził się w 1897 roku w Stryju (obecnie na Ukrainie). Nie udało mu się odebrać systematycznego wykształcenia – nie miał matury – za to od bardzo młodego wieku podróżował. Mając zaledwie piętnaście lat, udał się ze Lwowa w podróż do Rzymu. We Włoszech znalazł się również kilka lat później, gdy podczas pierwszej wojny światowej trafił tam do niewoli jako żołnierz austriackiej armii. Po 1918 roku krótko mieszkał w Krakowie, a następnie, po przeniesieniu wraz z jednostką wojskową do Poznania, osiadł w Wielkopolsce. Ożenił się i podjął pracę jako urzędnik.
W 1924 roku został zwolniony z Poznańskiego Towarzystwa Ubezpieczeniowego i zaczął zarabiać na życie, sprzedając gazetom i czasopismom swoje korespondencje oraz zdjęcia z podróży. W poszukiwaniu atrakcyjnych dla prasy tematów odbył rowerowe wyprawy po Polsce oraz Europie. W 1928 roku podczas jednej z takich wędrówek dotarł aż do Afryki Północnej. Zafascynowany „odkryciem” dla siebie nowego kontynentu, zaczął odtąd czynić starania dla realizacji wyjątkowo odważnego i niepodejmowanego wcześniej przez nikogo przedsięwzięcia – samotnej rowerowej wyprawy przez Afrykę.
Wierzył, że wcielenie w życie tego planu może zarówno przynieść mu powodzenie w wymiarze finansowym (ze względu na unikalny charakter materiału reporterskiego, który mógłby zgromadzić), jak i uczynić z niego pierwszego badacza, który przemierzy Afrykę w ten sposób.
Tam…
Po tym jak z końcem listopada 1931 roku Nowak wylądował w Afryce, skierował się wprost na południe z zamiarem przejechania rowerem Sahary. Szybko jednak został zawrócony przez włoską administrację targanej powstaniem Cyrenajki – zmuszono go, by cofnął się do wybrzeża Morza Śródziemnego. Przez Bengazi dotarł więc do Aleksandrii, a następnie – jadąc w górę Nilu – do Assuanu. Tam odebrał na poczcie ważną przesyłkę – małoobrazkowy aparat fotograficzny firmy Contax, który skredytował mu zaprzyjaźniony właściciel zakładu fotograficznego z Poznania Kazimierz Greger.
Nowoczesny sprzęt nie tylko ułatwił Nowakowi fotografowanie, ale też pozwolił znacznie odchudzić bagaż. Dotąd bowiem, czyli na trasie liczącej ponad 3 tys. km, Nowak wiózł na bagażniku roweru nieporęczny, staroświecki aparat fotograficzny z całym oprzyrządowaniem niezbędnym do wywoływania zdjęć, co – swoją drogą – mówi sporo o jego determinacji.
Z Egiptu trasa podróży Nowaka wiodła na południe wzdłuż Nilu. Odcinek Pustyni Nubijskiej pokonał pociągiem, zmuszony do tego tym razem przez administrację brytyjską. Następnie kontynuował podróż przez gęsto zaludniony rejon Wielkich Jezior Afrykańskich. Do Kapsztadu, pierwotnego celu swojej wyprawy, dotarł w kwietniu 1934 roku.
…i z powrotem
Na powrót do Polski statkiem Kazimierz Nowak nie zdecydował się z kilku powodów. Brak pieniędzy z pewnością nie był jedynym ani nawet – choć to już rzecz jasna tylko domniemanie – najważniejszym. Nowak, co z łatwością da się wyczytać w jego tekstach, zwłaszcza w listach, które codziennie pisał do swojej żony (a wysyłał, gdy tylko dotarł do poczty), rozsmakował się w podróżowaniu po Afryce, a zachęcony dotychczasowym powodzeniem, uznał, że nie warto przerywać wyprawy. Zdecydował się na podróż na północ, tym razem bliżej zachodniego wybrzeża kontynentu.
Po tym jak wysłużony rower odmówił mu posłuszeństwa, Nowak przesiadł się na pewien czas na konia, którego podarował mu go mieszkający w Gumuchab, w dzisiejszej Namibii, Polak Mieczysław Wiśniewski. Spory dystans przemierzył pieszo, spłynął rzekami Lulua, Kasai i Kongo, a Saharę z Fort Lamey (dzisiejsza Ndżamena) do Uargli pokonał na wielbłądzie.
Ostatnie kilometry ponownie przemierzał rowerem. W listopadzie 1936 roku zakończył swoją afrykańską wędrówkę w Algierze. Nie bez perturbacji dotarł następnie do Marsylii, skąd – na dwóch kółkach – przejechał dystans do Paryża, by wreszcie pociągiem udać się przez Niemcy w kierunku Polski. Granicę przekroczył w nocy z 22 na 23 grudnia w Zbąszyniu.
Boże Narodzenie 1936 roku wreszcie spędził z rodziną – żoną Marią, synem Romualdem i córką Elżbietą – której nie widział od pięciu lat.
Pięć lat, czyli za krótko
Gdy kilka tygodni później dziennikarz „Kuriera Poznańskiego” zapytał go: – Jaka była ta podróż? Nowak odpowiedział: – Cudna, ale za krótko trwała.
Może kokietował, a może już zdążył stęsknić się za Afryką?
Zgodnie ze swoim zamiarem regularnie publikował w polskiej prasie zdjęcia i korespondencje z podróży (przesyłał je najpierw do żony, która na rodzimym rynku wydawniczym była dla niego kimś w rodzaju agenta), m.in. w takich czasopismach, jak „Naokoło Świata”, „Na Szerokim Świecie” czy „Przewodnik Katolicki”. Poprawił dzięki temu materialny byt swojej rodziny, bo podczas jego podróży żona z dziećmi przeniosła się z wiejskiego Boruszyna do Poznania, ale rozgłosu i uznania nie doczekał.
Co prawda po powrocie do Polski szybko podjął działania zmierzające do nagłośnienia i popularyzacji swojego bezprecedensowego dokonania, wygłosił kilka odczytów o życiu mieszkańców Afryki i geografii kontynentu, a także rozpoczął pracę nad książką, ale jednak jego wyeksploatowany ponad miarę organizm, przez wiele lat targany nawrotami malarii, nie wytrzymał. 13 października 1937 roku podróżnik zmarł na zapalenie płuc, którego nabawił się w szpitalu po operacji, jaką przeszedł z powodu zapalenia okostnej.
Choć pogrzeb Nowaka był w Poznaniu wydarzeniem sporej rangi, jego postać oraz wyczyn szybko poszły w niepamięć i właściwie aż do początku XXI wieku – poza nielicznymi wyjątkami, jak wydanie w roku 1962 przez córkę podróżnika, Elżbietę Nowak-Gliszewską, albumu fotograficznego Przez Czarny Ląd – mało kto o nim wspominał.
Nowoczesne spojrzenie
Powodów, dla których wyczyn Kazimierza Nowaka przez długie lata pozostawał szerzej nieznany, było wiele. Klimat polityczny końca lat 30. XX wieku z pewnością nie służył popularyzacji tak fantastycznych przedsięwzięć jak samotna podróż rowerem przez Afrykę, niebawem też wybuchła druga wojna światowa. Swoje zrobiła również postawa Nowaka. Jego otwartość na różnorodność kulturową oraz chęć zrozumienia „innego” pod wieloma względami wyprzedzały epokę, w której żył. Nie wiemy, czy Nowak znał i czytał prace Bronisława Malinowskiego, na pewno jednak w podobny sposób postrzegał kulturę. Na tle białych podróżników przemierzających Afrykę w pierwszej połowie ubiegłego stulecia był ewenementem: obca była mu pogarda dla „dzikich” i przekonanie o wyższości cywilizacji europejskiej. O kolonizacji kulturowej kontynentu i „brzemieniu białego człowieka” miał jak najgorsze zdanie.
To, co dziś wydaje się oczywiste, dziewięćdziesiąt lat temu mogło uchodzić za rewolucyjne i wywrotowe: Nowak traktował Afrykańczyków jak równych sobie, jadał razem z nimi, siadywał obok nich na ziemi i wspólnie z nimi się fotografował. Robił to wszystko w czasach, w których normą było coś zgoła odmiennego, a które najlepiej, bo zarazem lakonicznie i niezwykle celnie, opisał w „Podróży do kresu nocy” Louis-Ferdinand Céline słowami: „Ale co tam dużo gadać, nie bardzo było fajnie w tych koloniach”.
Zrzucić brzemię
Podczas podróży Kazimierz Nowak wielokrotnie wykazywał się niebywałą odwagą i determinacją, nieraz balansował na granicy życia i śmierci.
Nie bez powodu.
„Ryzykowałem życiem, narażony byłem na tysiące niebezpieczeństw, na choroby, nędzę, na ciernie, które raniły mi ciało i niszczyły gumy mojego roweru, w zamian za to jednak z bliska przyglądałem się życiu ludzi i zwierząt Afryki, dotykałem stopami jej ziemi, żyłem otaczającym mnie życiem tego kontynentu” – pisał w jednej ze swoich korespondencji. Chcąc realizować pasję reportera i badacza Afryki bez „brzemienia białego człowieka”, Nowak de facto nie miał wyboru: istniejące pomiędzy „białym” a „czarnym” kulturowe bariery były tak potężne, że musiał przekraczać je w sposób radykalny i jednoznaczny, inaczej bowiem nie miał szans choćby zbliżyć się do prawdy o codziennym, autentycznym życiu mieszkańców tego kontynentu. Gdyby nie wybrał losu włóczęgi, nie miałby szans stworzyć tak wyjątkowego zapisu swojej epoki: „Zaprawdę wygodniej można podróżować po Kongu Belgijskim, ale ja do wygód nie tęsknię. Jestem zadowolony sam z siebie, przebijam się przez Afrykę o własnych siłach, a nie prowadzony przez przewodnika, jak pokojowy piesek przez swoją panią”.
Nikt przed Nowakiem nie podróżował przez Afrykę w taki sposób.
Co za gość!
Po wielu latach Kazimierz Nowak znalazł za to liczne grono naśladowców. Zaczęło się od tego, że poznaniak Łukasz Wierzbicki postanowił zrobić prezent swojemu dziadkowi. W bibliotekach odnalazł zapomniane korespondencje i reportaże Nowaka z przedwojennej prasy, którymi dziadek zaczytywał się jako młody chłopak, a wiele lat później, wciąż zafascynowany, opowiadał o nich wnukowi. Wierzbicki dokonał ich wyboru, zredagował i ułożył w całość, którą wydawnictwo Sorus opublikowało pod tytułem „Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd”. Pierwsze wydanie książki – jak wcześniej podróż Nowaka – przeszło jednak bez echa. Wszystko się zmieniło, dopiero gdy publikacja trafiła w ręce wspomnianego wcześniej Ryszarda Kapuścińskiego. Mistrz reportażu nie tylko wyraził się o niej pochlebnie, ale też zgodził się uczestniczyć w uroczystości odsłonięcia pamiątkowej tablicy poświęconej Nowakowi na poznańskim dworcu.
Wydarzenie przykuło uwagę mediów, a postać Nowaka wzbudziła zainteresowanie środowiska polskich podróżników. Ruszyła lawina. A dokładnie sztafeta.
W latach 2009–2012 w wyprawie sztafetowej śladami Kazimierza Nowaka, której uczestnicy starali się możliwie dokładnie odtworzyć podróż z lat 30. XX wieku, korzystając z tych samych środków lokomocji co Nowak, wzięło udział ponad 150 osób. Na trasie udało im się m.in. odnaleźć kilku ludzi, którzy pamiętali Kazimierza Nowaka, zamontowano też w Afryce kilkadziesiąt okolicznościowych tablic. Historia wyprawy została opisana w książce „Afryka Nowaka, czyli rowerem i pieszo po śladach sztafetą”.
Równolegle wydawnictwo Sorus publikowało kolejne, coraz szersze i lepiej udokumentowane wybory reportaży Nowaka, przygotowało też kilkutomową edycję listów podróżnika do żony. Ponadto bestsellerem stała się napisana przez Łukasza Wierzbickiego książka „Afryka Kazika”, przybliżająca przygody podróżnika dzieciom.
Kazimierz Nowak, nieśpiesznie, za to trwale i już chyba na dobre, w końcu trafił pod strzechy.
Jeden komentarz
Polskie państwo od zawsze ułomne i nie nadążało z postępem takich ludzi. Np Maksymilian Kolbe był zakonnikiem ale i wielkim fanem krótkofalarstwa kiedy był na misji w Japonii. Po powrocie chciał tym wynalazkiem zainteresować polskie władze niestety powiedziano mu ze to nie ma przyszłości.