W kwestii Wołynia potrzeba nam przede wszystkim prawdy uznanej po obu stronach. Ta zaś, wedle klasycznej definicji, jest zgodnością z rzeczywistością. Tylko w oparciu o prawdę powinniśmy budować stosunki między Polską a Ukrainą. Pamiętając, że dzieje narodów składają się z kart chwalebnych, ale i obciążających, dbajmy o to, by mimo wszystko z rzeki historii nie uronić ani kropli.
Podejmując rozważania na temat rzezi wołyńskiej, warto w pierwszej kolejności zastanowić się nad tym, jak doszło do tego ludobójstwa. Sądzę, że trzy czynniki były decydujące. Pierwszym jest ówczesny ukraiński nacjonalizm integralny, bezkompromisowo głoszący teorię własnego państwa narodowego bez obcych, których – wedle tej koncepcji – należy z kraju wypędzić albo zabić. Nacjonalizm ten był wyraźnie inspirowany faszyzmem, ideologią popularną w epoce międzywojennej. Liczne narody próbowały stworzyć jego własną odmianę, wierząc, że stworzą za jej pomocą silne państwo, pozbawione podziałów wewnętrznych. Czynnik drugi to agresja sowiecka na polskie terytoria wschodnie we wrześniu 1939 r. Obecność Sowietów na tych ziemiach (po rozbiorze państwa polskiego) przyczyniła się do zaostrzenia antagonizmów polsko-ukraińskich.
Trzecim czynnikiem jest okupacja niemiecka, mająca miejsce po ataku III Rzeszy na ZSRR w czerwcu 1941 r., i zaistnienie ukraińskich formacji zbrojnych, współpracujących z Niemcami. Formacje te zostały wykorzystane do walki przeciwko Polakom. W ten sposób w 1943 r. powstały możliwości przeprowadzenia „czystki etnicznej” na Wołyniu. Doszło do masakr ludności polskiej, które przybrały charakter eksterminacyjny. Nie były one spontaniczne, lecz realizowane jako plan polityczny. Działania poprzedzał ideologiczny projekt. Celem napastników było „oczyszczenie” ziem ukraińskich z Polaków. Należy odrzucić teorię głoszoną także przez część historyków polskich o tzw. „wojnie chłopskiej”. W rzeczywistości 80 lat temu na Wołyniu umundurowane formacje zbrojne zaatakowały ludność cywilną – w myśl tezy, że są to osoby uznane za obciążenie, którego należy się pozbyć.
Ponieważ kwestia zbrodni wołyńskiej w relacjach polsko-ukraińskich do dziś nie została należycie rozwiązana, jest cynicznie wykorzystywana przez Rosję, w interesie której leży niezgoda między Polakami a Ukraińcami. Władimir Putin postrzega Wołyń inaczej, niż w przeszłości postrzegały go władze ZSRR. Propaganda historyczna Związku Sowieckiego kierowała się ogólnym założeniem, że między tzw. „narodami socjalistycznymi” powinna panować zgoda, a ewentualnego konfliktu między nimi nie należy eksponować. Rzeź wołyńska została „odkryta” jako fakt historyczny, a następnie wyeksponowana dopiero w propagandzie Rosji – kraju, który powstał po rozpadzie ZSRR w 1991 r.
Oczywiście zbrodnie takie jak te na Wołyniu czy we wschodniej Galicji doskonale nadają się do wykorzystania w narracji o „złym” faszyzmie i zasługach tych, którzy go pokonali, a więc Związku Sowieckiego. Od tego momentu temat ten należy do stałych motywów walki z Ukrainą, która od lat stara się definitywnie uniezależnić od Federacji Rosyjskiej. Czym innym jest bowiem formalne proklamowanie niepodległości, co Ukraina uczyniła w 1991 r., a czym innym zdobycie rzeczywistej samodzielności. Niepodległa Ukraina to wróg Rosji, wobec czego celem propagandy rosyjskiej jest jej dyskredytacja. Temu służą odwołania do przeszłości – przede wszystkim do II wojny światowej – w rosyjskiej polityce historycznej.
Zbliżająca się osiemdziesiąta rocznica zbrodni wołyńskiej z pewnością również będzie wykorzystana przez rosyjską propagandę, a Polska i Ukraina nie mają na to wpływu. Rosja robi to niezmiennie od wielu lat, lecz co istotne, nie jest już w stanie powiedzieć niczego nowego w tym zakresie. Przygotowana przez nią narracja głosi, że nie jedynie Polaków, ale też obywateli sowieckich zabijali Ukraińcy, których spadkobiercami są rzekomo osoby rządzące dziś w Kijowie. Rosja ze swej narracji nie zrezygnuje, a przynajmniej nie uczyni tego, dopóki znajduje się pod rządami obecnego dyktatora. Polska i Ukraina mogą mimo to – prowadząc umiejętną politykę historyczną – zbliżyć się do siebie i nie pozwolić na skłócenie obydwu narodów. Niesprowokowana napaść na Ukrainę sprzyja ich zbliżeniu jak nic innego. Jak jednak rozmawiać dziś o rzezi wołyńskiej, by nie wspierać rosyjskiej propagandy, a jednocześnie nie porzucić prawdy i pamięci o ofiarach zbrodni?
Myślę, że stanowisko polskie musi wychodzić od faktów historycznych. A wśród nich najważniejsze jest to, że zginęło – łącznie z ludnością wschodniej Galicji – ok. 100 tys. ludzi. Nie da się uniknąć wprowadzenia do dyskursu o tym pojęcia zbrodni przeciwko ludzkości. Z historycznego punktu widzenia nie można tego ocenić inaczej. Strona polska, chcąc wspierać Ukrainę w walce przeciw Rosji, nie może tego robić kosztem prawdy historycznej. Nie możemy prowadzić narracji, wedle której Polacy krzywdzili Ukraińców mieszkających w II RP i w konsekwencji na Wołyniu doszło do ukraińskich działań odwetowych. Samo postawienie sprawy w ten sposób byłoby usprawiedliwianiem zbrodniarzy. Polska nie może sobie na to pozwolić, nawet gdyby miało to służyć pozornej poprawie stosunków polsko-ukraińskich. Piszę o „pozornej poprawie”, ponieważ na kłamstwie nie zbuduje się trwałej normalizacji stosunków, nie mówiąc już o przyjaźni między narodami.
Dotychczas państwo ukraińskie zbyt mało pomagało w rozwiązywaniu konfliktu dotyczącego pamięci o masakrze na Wołyniu. Historiografia – ta, którą znam – próbuje sprowadzić działania eksterminacyjne mające miejsce na tym terenie do lokalnej wojny domowej. Nie jest to korzystne dla stosunków polsko-ukraińskich. Odpowiednim działaniem w tej sprawie byłoby wyjście naprzeciw polskim staraniom o dopuszczenie do ekshumacji szczątków ofiar zbrodni wołyńskiej. Można powiedzieć, że to niezbędne minimum.
Warto podkreślić, że część historyków ukraińskich przyznaje publicznie, że ludobójstwo na Wołyniu było przestępstwem podpadającym pod kategorię zbrodni przeciwko ludzkości. Problem polega jednak na stosunku ukraińskiej polityki historycznej do dziedzictwa Ukraińskiej Powstańczej Armii. Popularny w niej pogląd głosi, że tamtejszy rząd i głowa państwa nie mogą wprost powiedzieć niczego, co byłoby potępieniem UPA, ponieważ formacja ta z bronią w ręku walczyła o niepodległą Ukrainę – i to głównie przeciw Sowietom. A to jest samo w sobie cenne. Można odnieść wrażenie, że trwająca wojna raczej pogłębiła niechęć ukraińskich władz do wiążącej deklaracji o zbrodniach na Wołyniu, ponieważ żołnierze UPA walczący z Rosją w XX w. zapewne pełnią rolę wzoru dla tych, którzy walczą dziś o wolną ojczyznę z tym samym przeciwnikiem. Takie rozumowanie prowadzi jednak do tego, że nie może być mowy o trwałym porozumieniu Ukrainy z Polską w konflikcie o pamięć historyczną. Ukraińscy przywódcy nie mogą, moim zdaniem, nie stawiać sobie pytania, z kim mają budować sojusz w przyszłości. Jeśli uda się im obronić swój kraj przed najeźdźcą, będzie to historyczny cud. Wówczas trzeba będzie jednak odbudowywać państwo i stworzyć podstawy jego bezpieczeństwa na kolejne lata. By to osiągnąć, Ukraina nie może nie współpracować ściśle z Polską – innego wyjścia po prostu nie ma. Turcja na pewno nie spełni roli tak efektywnego sojusznika, ponieważ oddzielona jest od Ukrainy morzem. Niemcy dotąd stawiały na współpracę z Rosją, nie z Ukrainą, a trwałość zbliżenia niemiecko-ukraińskiego, które nastało po agresji rosyjskiej w lutym 2022 r., pozostaje niepewna. Polska jest natomiast krajem, w którego żywotnym interesie jest Ukraina niezależna od Rosji, a tym samym dość silna, by się jej opierać.
W podejściu do Ukrainy część polskich środowisk opiniotwórczych prezentuje odmienny pogląd niż ja. Rząd wspiera Ukrainę i postępuje właściwie. Tu nie ma wątpliwości. Pojawiają się jednak – z powołaniem się na realizm polityczny – głosy przeciw tej polityce, wedle których poparcie Ukrainy przez Polskę idzie za daleko. Uważam, że jest to rozumowanie błędne, bo Polska nie ma innego wyjścia. Zawojowanie Ukrainy przez Rosję oznacza śmiertelne zagrożenie dla Polski, a ten, kto tego nie rozumie, nie powinien uprawiać komentowania polityki. Rosja już w czasie kryzysu dyplomatycznego, który poprzedzał wybuch wojny na Ukrainie, kierowała swoje wyraźne żądania także do Polski. Nie były to roszczenia terytorialne, ale pojawił się postulat faktycznego zamrożenia członkostwa naszego kraju w NATO. Polska była i jest kolejnym celem na rosyjskiej liście aspiracji. Plany nieprzyjaciela zostały jednak pokrzyżowane przez Ukraińców, w stosunku do których tak dzielnej i skutecznej obrony nikt nie przewidywał przed 24 lutego 2022 r. Byłoby bardzo źle, gdyby powoływanie się na konflikt pamięci o zbrodniach wołyńskich dawało pretekst tym wszystkim, którzy chcą polskiego désintéressement wobec wojny rosyjsko-ukraińskiej. Nie ma miejsca na lawirowanie między Rosją a Ukrainą. To jedynie pozorny realizm polityczny. Nie ma on nic wspólnego z polską racją stanu. „Nie jesteśmy ukrainofilami” – napisał przed II wojną światową publicysta polityczny Włodzimierz Bączkowski. Można te słowa powtórzyć dzisiaj, bo nie o uczucia tu przecież chodzi, ale o interesy. W interesie Polski leży przetrwanie państwa ukraińskiego.
Konieczność wspierania Ukrainy nie oznacza jednak, że o zbrodni wołyńskiej nie należy dziś rozmawiać i że Polska powinna zaniechać intensywnych działań, aby temat ten został wyeliminowany z agendy spraw w stosunkach polsko-ukraińskich. Uprawiana w ten sposób polityka pamięci byłaby w przyszłości niezwykle łatwa do podważenia – nie tylko w kontekście zbrodni wołyńskiej. Nie jestem zwolennikiem tezy, wedle której historię należy zostawić historykom. Pamiętajmy, że władze publiczne poprzez politykę pamięci kształtują tożsamość społeczną. Osoby na najwyższych stanowiskach państwowych muszą zatem dbać o kulturę pamięci własnego narodu i nie mogą dać sobie zamknąć ust. Należy przy tym dokładać wszelkich możliwych starań, żeby w czasie wojny, która ma egzystencjalne znaczenie dla Ukrainy i dla Polski, Ukraińcy i Polacy nie odnowili konfliktu o historię. Zasadniczy krok należy jednak do Ukrainy. Władze tego kraju nie mogą mieć Polsce za złe, że domaga się uznania prawdy i pragnie uczcić pamięć o ofiarach zbrodni wołyńskiej w osiemdziesiątą rocznicę tych wydarzeń. Prezydent Zełenski z narażeniem życia dowiódł, że jest patriotą dbającym o dobro swego kraju. Także w tym wypadku powinien rozumieć, co leży w interesie jego ojczyzny.
W kwestii Wołynia potrzeba nam przede wszystkim prawdy uznanej po obu stronach. Ta zaś, wedle klasycznej definicji, jest zgodnością z rzeczywistością. Tylko w oparciu o prawdę powinniśmy budować stosunki między Polską a Ukrainą. Pamiętając, że dzieje narodów składają się z kart chwalebnych, ale i obciążających, dbajmy o to, by mimo wszystko z rzeki historii nie uronić ani kropli.
Tekst został przygotowany przez portal Dla Polonii.