Rozmowa z Kingą Głyk to więcej niż spotkanie z utalentowaną basistką. To zanurzenie się w historii, w której przeznaczenie splata się z nowoczesną technologią, a determinacja z pokorą.
Kinga mówi prosto z serca. Czasem milknie, by precyzyjnie ubrać myśli w słowa. Innym razem przymyka oczy, szukając odpowiedzi. Daje to poczucie totalnej autentyczności.
Rozmawiamy o pułapce „dobroci” i wychodzeniu poza ramy, stworzone wokół nas i przez nas samych. O życiowych kompasach, lękach, spełnieniu. O muzyce, która przypomina obcy język. I o sukcesie, za którym kryje się wiele pracy i wyrzeczeń.
Kinga, ze złamaną w wypadku kostką siedzi przed ekranem swojego komputera. Paradoksalnie, mimo 1400 kilometrów, które dzielą redakcję Razem Norge z Polską i tego, że rozmawiamy po raz pierwszy, poczucie dystansu znika w mgnieniu oka.
Jej niezwykłe umiejętności wyrażania emocji poprzez dźwięk, technika gry na basie i zdolności kompozytorskie zwróciły uwagę międzynarodowej publiczności. 8 marca 2024 roku wystąpi na Cosmopolite Scene w Oslo, a dzień wcześniej w Trondheim.
Redakcja Razem Norge: Zagrasz w Oslo Cosmopolite scene w Dniu Kobiet. To już Twój drugi występ w Norwegii. Jak zapamiętałaś norweską publiczność?
Kinga Głyk: Gdy pierwszy raz grałam w Norwegii strasznie się cieszyłam, że mogłam przyjechać do tego kraju, ale byłam tu tylko jeden dzień. I tym razem się cieszę. Teraz zagram dwa koncerty – jeden w Oslo, drugi w Trondheim. Będziemy w Norwegii dwa dni, dzięki temu trochę bardziej będę mogła złapać klimat kraju. Z Norwegią kojarzy mi się chłód, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Orzeźwiający chłód.
A wracając do Dnia Kobiet – co najbardziej lubisz w byciu kobietą?
Co lubię w byciu kobietą? Fajne pytanie, jeszcze nikt nigdy mi takiego nie zadał. Muszę się zastanowić… – Kinga odchyla głowę, chwilę milczy. – Lubię wrażliwość, którą, myślę, że większość z nas kobiet posiada. Mężczyźni też na pewno tę wrażliwość mają, tylko u nas jest ona mocna. Lubię też siłę. Mimo pozoru słabości, kobiety są silne psychicznie i fizycznie, biorąc pod uwagę poród i fakt, że przecież muszą to jakoś przetrwać. Ostatnio, z powodu wypadku – samochód wjechał we mnie, gdy jechałam elektryczną hulajnogą – leżałam w szpitalu i myślałam o bólu. Mimo, że nie mam jeszcze dzieci, ból złamanej kostki nasunął mi myśl, że kobiety muszą być naprawdę mocne. Niektóre rodzą wiele dzieci i ich ciało musi sobie z tym poradzić. Dla mnie jest to fenomen, że ciało kobiety cały czas jest gotowe, żeby począć dziecko. I przez to, nawet jeżeli kobieta ćwiczy na siłowni, to ciężej jest jej pozbyć się tłuszczu, bo ciało zachowuje tkankę, która ma chronić dziecko. Jest to dla mnie fenomenalne i czuję się szczęśliwa, że jestem jedną z nich.
Jakie „kobiece moce” w sobie odnajdujesz, w czym Ci one pomagają?
Cieszę się z tego, że mogę być basistką. Nie ma nas jeszcze tak wiele, więc mogę też przyczynić się do tego, żeby kobiety czuły się wolne również w wyborze instrumentu, na którym grają. W środowisku muzycznym, mimo że nadal jest w nim mniej kobiet niż mężczyzn, kobiet wciąż przybywa. Mam nadzieję, że mogę być inspiracją dla innych, młodszych dziewczyn do tego, żeby robiły to, co kochają i żeby podążały za swoimi marzeniami i nigdy się nie czuły słabsze czy gorsze.
Myślę, że możesz inspirować wszystkie, nie tylko młodsze kobiety. Mówisz o tym, by kobiety nie czuły się gorsze w stosunku do mężczyzn. Przebywając na emigracji obserwuję, że wiele Polek umniejsza swoje możliwości po przyjeździe do Norwegii. Gdy kobieta “z zachodu”, z wykształcenia księgowa, trafia tutaj, najczęściej idzie na kurs językowy i podejmuje pracę w zawodzie. Sytuacja wygląda inaczej w przypadku wielu Polek, które stawiając sobie poprzeczkę nieco niżej, nie wykorzystują swojego potencjału.
Bardzo przemawia do mnie to, co mówisz. Sama od dłuższego czasu pracuję nad tym, żeby czuć się wartościowa jako Polka. Nie wiem, z czego to wynika, bo nie wychowałam się w czasach komunizmu. Znam tę historię, ale w niej nie uczestniczyłam. Z czegoś jednak bierze się ten ciężar, że czujemy się gorsi niż inne nacje. Przez jakiś czas zmagałam się z tym, żeby przyznawać się, że jestem z Polski, mimo tego, że powinnam się tym chlubić, bo cieszę się, że jestem Polką. Czy wiąże się to ze stereotypami o Polakach w niektórych krajach, nie wiem. Jest mnóstwo Polaków, którzy są mega kulturalni, wykształceni i wartościowi.
Teraz jestem na etapie prób, by czuć się pewną, że to kim jestem i skąd pochodzę jest równe każdemu innemu pochodzeniu. Po prostu jesteśmy wartościowi. Staram się wyzbywać tego poczucia niższości.
Czy spotkałaś się z gorszym traktowaniem z powodu swojego pochodzenia?
Właśnie nie. W zasadzie wydaje mi się, że Polacy są dosyć dobrze postrzegani. I nawet jeżeli ktoś nie wie, że zajmuję się muzyką, spotykam się z pozytywnym odbiorem i dobrymi słowami na temat Polaków. Dobrze nas kojarzą. Wydaje mi się, że może my w naszych głowach tworzymy coś, co nie jest prawdą.
Masz jakieś doświadczenia z emigracją?
Przez kilka miesięcy mieszkałam w Anglii i we Francji. To było dla mnie trochę wyzwanie złapania siebie samej, zrozumienia dlaczego jestem w tym właśnie miejscu, zbudowania grona znajomych. Czasami lubiłam anonimowość i to, że pozbywałam się przypiętych mi łatek. Gdy dorastamy w jakiejś rzeczywistości, jesteśmy w określony sposób postrzegani przez otoczenie. Zmieniamy się, a ludzie nas wciąż tak samo postrzegają. I nawet jeśli jesteś już dorosły i widzisz rzeczywistość inaczej, to w rodzinie jesteś wciąż takim, jakim byłeś. Ja zawsze byłam „Kiniusią” i tak mnie widzieli. Myślę, że jeśli człowiek później się zmienia i zmienia sposób patrzenia na życie, ciężko jest z tego wyjść. Wyjazd do innego kraju pozwolił mi być totalnie sobą, to ciekawe doświadczenie. Dla mnie było to dobre wyzwanie, znaleźć się w miejscu, w którym trzeba sobie trochę inaczej radzić.
Porozmawiajmy o życiowych zaskoczeniach. Bez wątpienia zaliczyć do nich można rekordową liczbę wyświetleń zagranego na basie coveru Tears in heaven. Na serwisie Youtube zobaczyło go ponad 20 milionów osób.
Było to faktycznie mocne przeżycie, którego się nie spodziewałam. Nie wiedziałam chyba, że Internet ma taką moc i na to też nie liczyłam. Pamiętam jak po opublikowaniu piosenki na Youtube zadzwoniłam do brata i powiedziałam „Patryk, włącz komputer, wejdź na stronę i popatrz na te wyświetlenia, czy tobie też tak to działa? Bo coś się zepsuło”. Też powiedział, że się zepsuło. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam, to wydawało się nierealne. Było to dla nas rodzinne zaskoczenie.
Nie jest to może zaskoczenie, ale wyjątkowe doświadczenie widzieć teraz, w przeciągu iluś lat, jak dużo trzeba pracować i być wytrwałym w dążeniu do celu. Jeżeli postanowiłam, że będę grać i że chcę komponować, proces pracy zawsze wymaga wytrwałości i cierpliwości, ale też i wielu łez. Chciałabym ludzi do tego zachęcić, żeby umieli przetrzymać momenty trudne i wierzyli w to, że idea i bycie wytrwałym mogą przynieść rezultat. Nawet jeśli, podobnie jak w moim przypadku, nastąpi nagły wzrost popularności, to gdyby przestać być pracowitym i chcieć zatrzymać to co się dostało, można wszystko stracić – właśnie przez to, że czeka się tylko na „wielkie strzały”. A ważne jest to, żeby być wytrwałym w takich wolnych, malutkich krokach.
Popularność utworu przełożyła się na zainteresowanie wytwórni muzycznej?
Tak. Dream to pierwsza płyta wydana przez niemieckie wydawnictwo Warner Music.
Wydawnictwo znalazło Ciebie, czy to Ty zabiegałaś o współpracę?
To przez cover na Youtube dowiedzieli się, że istnieję. Przedstawiciel Warner Music odezwał się do mnie.
To chyba marzenie każdego muzyka?
Bardzo się cieszę, że akurat z nimi mogę współpracować i jestem pozytywnie zaskoczona tym, jak współpraca z dużą wytwórnią wygląda. Wszyscy mówią, że wydawnictwa są okropne, że krzywdzą artystów i że ciężko się z nimi współpracuje. Ja czuję się szczęśliwa, że mogę pracować z Warnerem i Miho Nishimoto, która włożyła naprawdę ogromną pracę we wszystkie moje projekty. Jestem jej za to ogromnie wdzięczna.
Wykorzystałaś szansę, która nadarzyła się po sukcesie w mediach społecznościowych. Co pomogło Ci podążać za swoją szczęśliwą gwiazdą?
Myślę, że tato nauczył mnie ciężko pracować. I fakt, że zaczęłam grać, gdy miałam 12 lat i mieliśmy rodzinny zespół (Głyk P.I.K. Trio, w skład którego wchodził brat Patryk, tata Ireneusz i Kinga – przyp. red.). Tata też jest muzykiem, który wiele czasu poświęcił na swoje projekty; uczył nas i zachęcał, za co jestem mu wdzięczna, żeby iść do przodu, rozwijać się.
Duże ambicje wśród muzyków, ale też w innych zawodach, sprawiają, że czasami boimy się podejmować działania, bo to, co robimy, nie jest jeszcze doskonałe. A właśnie chodzi o to, żeby robić tak, jak umiemy najlepiej na dany moment, ale robić te kroki, iść do przodu, żeby zdobywać doświadczenie. I żeby w tych momentach, kiedy mamy wizję, realizować małe projekty, nie poddawać się. Bo jak straci się ten zapał, to później może być ciężko.
Intensywnie pracujesz. Jakie ponosisz koszty?
Duża ilość stresu, który wiąże się z poczuciem odpowiedzialności. Jeżeli koncert organizowany jest na mnie, to muszę na tę scenę wyjść i czuję się odpowiedzialna za wszystko, co tam się wydarzy. Jakość tego, co zobaczą ludzie, jest mną. Myślę, że jest to wyjątkowe wyzwanie i ogromny stres. Czasami można być wyczerpanym i chciałoby się znaleźć w pozycji osoby mniej odpowiedzialnej.
Kiedyś słyszałam też bardzo fajną rzecz, że ludzie często zazdroszczą innym sukcesów czy pozycji. Ktoś zauważył, że jeżeli jesteśmy zazdrośni, to musimy wziąć całą osobę, cały sukces i rozumieć, że nie jest to tylko ten widoczny moment. Bagaż, który kryje się za sukcesem, myślę, że w każdym zawodzie, jest ogromny.
Wyrzeczeń stojących za sukcesem jest wiele i sukces nierozerwalnie z nimi się wiąże. W jednym z wywiadów powiedziałaś jednak, że nie opierasz swojego życia tylko na osiągnięciach, bo wiesz, że to nie są najważniejsze. Co w takim razie dla Ciebie jest najważniejsze?
Osiągnięcia na pewno nie są najważniejsze, bo są ulotne. Ważniejszy wydaje mi się fakt dążenia do celu.
A co jest najważniejsze? Coś, co jest dla mnie nieodkryte i znajduje się poza naszą rzeczywistością, bardziej w świecie duchowym. Myślę, że to jest świat, który jest warty uwagi. Do czego to wszystko zmierza i co będzie, jak już wydam ostatni dech? Myślę, że to jest warte zastanowienia i każdy pewnie ma na ten temat swoje zdanie. Jestem przeciwna kłóceniu się o to, ale jest to dla mnie temat dosyć istotny, nad którym sporo rozmyślam.
Na Twojej pierwszej płycie Rejestracja znajduje się nostalgiczny utwór Golgota, który, jak wspomniałaś kiedyś, przez sam fakt, że maluje obraz tego, co wydarzyło się na Golgocie, ma dla ciebie ogromne znaczenie.
To co zdarzyło się na Golgocie ma faktycznie ogromne dla mnie znaczenie i łączy się z tym o czym przed chwilą mówiłam – z zastanawianiem się nad tym co będzie, jak już mnie nie będzie. Wychowałam się w rodzinie protestanckiej. Bardzo szybko jako dziecko zrozumiałam, że potrzebuję – nie wiem jak to ująć, żeby nie brzmiało religijnie, bo ja jestem totalnie antyreligijnym człowiekiem, nie lubię kościelnych zasad i tego systemu, w którym większość ludzi żyje, a którego ja nie rozumiem do końca – ale zrozumiałam, że jestem grzesznikiem i że nawet będąc „miłą Kiniusią”, która wszystkim chce pomóc, też robię źle. I że potrzebuję kogoś, kto, wedle mojego rozumienia, przyszedł na ten świat, żeby zbawić ludzi od wiecznego bólu. I wierzę w to, że Jezus Chrystus był na ziemi i że był Zbawicielem. Jest to część tego, w co wierzę. Dlatego na tej płycie znalazł się ten utwór. I nie chcę się bać tego mówić, nie chcę się tego wstydzić, ponieważ powinnam się cieszyć i chlubić tym, w co wierzę. I że mogę to powiedzieć. Każdy może mieć na to swój pogląd.
Przyznawanie się i mówienie o swojej wierze wydaje się coraz trudniejsze. Czy odnosisz wrażenie, że przyznawanie się do wiary w Jezusa wymaga coraz większej odwagi?
Wydaje mi się, że tak. Ja nie lubię się kłócić z ludźmi o swoje przekonania. Czasami wydaje mi się, że powiedzenie tego, że się w coś wierzy, może zdenerwować ludzi, szczególnie Jezus jest taką postacią. Dlatego też jest mocne to powiedzieć. Jeżeli oficjalnie opowie się o tym, co postrzegane jest jako kontrowersyjne, pojawić się może strach przed zderzeniem z tym, że ktoś powie „ty zwariowalaś”. I wtedy ja muszę to udźwignąć i powiedzieć „możesz tak myśleć, że zwariowałam, jest ok”.
Jak wspominasz okres nastoletni, ten czas, kiedy mamy mnóstwo pytań (widzę, że Ty wciąż je masz, natomiast wtedy być może były one nieco inne i częściej pozostawały bez odpowiedzi), a odpowiedzi często szukamy daleko poza domem rodzinnym? Czasem prowadzi to w ciemne zaułki i niebezpieczne miejsca, na tym też polega dorastanie. Czy miałaś okres burzy i naporu jako nastolatka? Czy raczej byłaś miłą „Kiniusią”?
Chyba byłam tą Kiniusią, która zawsze jest grzeczna i miła. Wydaje mi się, że jest to niebezpieczne, starać się być zawsze miłym. Myślę, że sama sobie robię czasami pod górkę tym, że nauczyłam się, że taka jestem i nie potrafię z tego pudełka wyjść, z tej, w cudzysłowie, „dobroci” i tego, że mogłabym kogoś zawieść. Od zawsze chcę być dla drugiego człowieka i jest to dla mnie naprawdę ważne. I kiedy przychodzą momenty, gdy czuję, że czegoś bym nie chciała, to teraz, gdy jestem starsza, uczę się to skomunikować. Ale jako nastolatka, wydaje mi się, nawet nie byłam świadoma tego, że mogę czegoś nie chcieć, albo że nie muszę zawsze mieć super humoru. I chyba nie miałam takiego buntu, że teraz się „zapiję” I będę robić złe rzeczy. Uważałam, że to jest niszczenie swojego ciała i tego nie chciałam.
Teraz próbuje czuć się wolna w tym, kim jestem i czego chcę. I nawet jeżeli mam nawyk zaspokajania czyichś potrzeb, to staram się z tego nawyku trochę wychodzić i rozumieć o co mi chodzi, czego ja chcę i że zawiedzenie drugiego człowieka czasami jest konieczne, mimo tego, że jest bolesne. Nie chodzi mi o to, żeby kogoś skrzywdzić. Ale o to, że powiem komuś – wiesz co, ja chyba inaczej to czuję.
Gdy jesteś na scenie, bije od Ciebie radość, a także naturalność. Skąd czerpiesz pewność siebie i jak myślisz – czemu ją zawdzięczasz? Czy może jest to tylko pozór pewności?
Powiedziałabym raczej, że staram się być pewna siebie i może to tak wyglądać. Nie jestem królową pewności siebie. A jeśli chodzi o bycie pozytywnym… Pamiętam, że jako nastolatka miałam wiele tak zwanych „psychodołów” i nie umiałam sobie ze sobą samą poradzić. Nie lubiłam się za to, jaka byłam. To było przygnębiające. Nie umiałam się cieszyć sama z siebie. Potem miałam pewien wywiad. Dziennikarz w tym wywiadzie napisał nagłówek, łapiąc jedno zdanie, które powiedziałam. I to był dla mnie przełom. Brzmiał on „Chce przynosić innym radość”. W tym okresie uświadomiłam sobie, że naprawdę zależy mi na tym, by nie dołować ludzi i żeby nie dołować samej siebie, tylko raczej przynosić radość. Od tamtej pory staram się tego trzymać. To nie znaczy, że się nie smucę, bo jestem skłonna do smutków, ale energia, która ze mnie bije jest, mam nadzieję, pozytywna.
Wróćmy do pierwszej płyty Rejestracja. Który pochodzący z niej utwór jest Twoim ulubionym?
Bardzo lubię utwór Martin Luter King Dream. Kojarzy mi się z moim nauczycielem basu, panem Jackiem Niedzielą. Bardzo się cieszę, że miałam przyjemność uczyć się od niego. Niestety nie trwało to szczególnie długo, ale każda lekcja, którą z nim miałam, była wyjątkowa. Ostatnio słyszałam jak gra i wszystkim bym powiedziała, że muszą posłuchać, jego gry na kontrabasie. Wielce go cenię.
Na czym polegała wyjątkowość tych lekcji? To przez jego osobowość, czy sposób w jaki uczył?
Jego świadomość muzyczna jest tak ogromna, że nie wystarczyłoby mi czasu, żeby nauczyć się tego wszystkiego, co on wie. I to, w jaki sposób ktoś z dużą wiedzą potrafi to uprościć, żeby mały mózg to pojął.
Mówisz o świadomości, koniecznej do tworzenia muzyki, którą grasz. Chodzi o umiejętności i technikę, czy o coś więcej?
Chodzi o każdy aspekt, który jest związany z tworzeniem i graniem muzyki. Ja traktuję muzykę jak język. Jeżeli mamy doświadczenie uczenia się nowego języka, to jest taki etap, gdy zdobywamy bogatsze słownictwo i łatwiej jest nam opisać daną sytuację. Muzykę traktowałbym tak samo. Czym więcej nauczymy się nowych słów, tym lepiej umiemy opowiadać historie, które nam grają w sercu. I czy to jest technika, czy granie sprawniej, szybciej, wolniej, czy to jest wybieranie tych czy innych akordów, czy to polega na tym, żeby rytmicznie się zgadzało czyli żeby ludzie czuli, że umieją tańczyć do tego co gram. Wszystkie te aspekty to jest pewnego rodzaju słownictwo i każdy z tych filarów trzeba rozwijać, żeby potem umieć coś opowiedzieć.
Bardzo dużo pochlebnych opinii krąży na temat Twojego talentu. Jak to na Ciebie wpływa? To może cieszyć, i pewnie cieszy, ale może też sprawić, że popadamy w pychę. Odpowiedziałam sobie sama, może mnie tutaj naprostujesz, że jednak pracowitość jest najlepszym lekarstwem na tę pychę, bo rodzi pokorę. Bo jeżeli pracujesz, to wiesz o tych wszystkich rzeczach, których jeszcze nie potrafisz, więc miejsce na pychę jest jakby dużo węższe. Co o tym myślisz?
Ludzie mogą dać tytuł drugiemu człowiekowi. Jeżeli są faworyci i jeżeli tak potoczy się życie, że jest się na jakiejś pozycji, może to faktycznie być zachęcające, a z drugiej strony stanowi dużą odpowiedzialność, którą trzeba unieść. Ktoś napisze, że jestem „królową basu”. Ale ja się zastanawiam, co to właściwie znaczy być „królową basu”? Tak naprawdę królów, królowych basu jest mnóstwo. Wybiera się tych, których się zna i im się nadaje te tytuły. Ale jest mnóstwo ludzi, którzy naprawdę świetnie wykonują swoją pracę i tych tytułów nie dostali. Generalnie chciałabym uczulać na to, żeby być ostrożnym w tym, jak wysoko wynosimy drugiego człowieka w jego osiągnięciach. Świat się dzieli na tych, których wszyscy znają i na tych, których się nie zna. To, że ktoś jest znany faktycznie może być równoznaczne z tym, że jest super i ja też znam wielu artystów, których cenię i są znani. Ale jest mnóstwo artystów, którzy są mniej znani i są równie dużo warci.
Przez to, że wcześnie dostałam taką aprobatę, to mnie troszeczkę zablokowało do tego, żeby się przyznawać do niewiedzy i do tego, że mam prawo czegoś nie wiedzieć, bo jestem samoukiem. Nigdy nie byłam w szkole muzycznej, jest więc dużo rzeczy, których musiałam nauczyć się sama. To, że przypięto mi łatkę „najlepszej basistki na świecie” zblokowało mnie przed zadawaniem pytań czy powiedzeniem „jeszcze się tego nie nauczyłam, jeszcze mam czas odkryć to i tamto”.
Materiał na drugą płytę Happy Birthday, która ukazała się w 2016 roku, został zarejestrowany podczas koncertu w Teatrze Ziemi Rybnickiej w składzie: Paweł Tomaszewski, Andrzej Gondek, Kuba Gwardecki oraz Ireneusz Głyk. Wolisz pracę w studio czy nagrania live, jak w tym przypadku?
Powiedziałabym, że to są tak różne doświadczenia, że lubię oba. Ale jeżeli musiałabym któreś wybrać, to wskazałabym na koncerty live ze względu na to, że są ludzie, którzy dają nam energię. Przez to, że jest publiczność, muzyka jest trochę inna. To jest motywujące do grania.
Już rok później ukazała się Twoje trzecia płyta – Dream, po raz pierwszy z międzynarodowym składem. Towarzyszył Ci saksofonista Tim Garland, pianista Nitai Hershkovits i perkusista Gregory Hutchinson. Jak wspominasz to nagranie?
Przy nagrywaniu płyty Dream w sumie pierwszy raz grałam z muzykami spoza Polski, co było wyzwaniem. To doświadczeni muzycy i bardzo się cieszyłam, że mogliśmy razem nagrać tę płytę. Ale przypominam sobie, że było ogromnym wyzwaniem dorównać ich poziomowi i dojrzałości muzycznej.
Czułaś się onieśmielona, gdy z nimi grałaś?
Bardzo. Ta płyta była napięciem stałym dla mnie. Nie umiałam się wyluzować. Muzycznie dałam z siebie wszystko i cieszyłam się z tej chwili. Ale jeśli chodzi o poziom adrenaliny i stresu, to było to dla mnie duże wyzwanie emocjonalne, sprostanie temu spotkaniu z ludźmi, którzy swoją drogą byli bardzo wspierający. Jednak pozostało wspomnienie dużego wyzwania. Ale jestem szczęśliwa z efektu, który udało się uzyskać.
Która z wydanych płyt, a masz ich na koncie już pięć, jest Ci najbliższa, która opowiada najwięcej o Tobie, o tym kim jesteś, jak czujesz?
Zawsze czuję, że te najświeższe są mi najbliższe. Powiedziałabym więc, żeby każdy posłuchał Real Life, bo to jest najbliższe temu, jaka jestem teraz. Poprzednia czerwona okładka Feelings też jest czymś, co nadal wspominam, sam proces tworzenia.
Czego mogą spodziewać się osoby, które wybiorą się na Twoje norweskie koncerty. Co zagrasz w Oslo dla publiczności Cosmopolite scene?
Zagramy repertuar z najnowszej płyty Real life i Feelings. Czego się mogą spodziewać? Mam nadzieję – dobrej energii i tego, że utwory, które podobają im się na płycie, spodobają się też na żywo.
Porozmawiajmy o marzeniach. Mówiłaś kiedyś, że bardzo chciałabyś mieć starą, nadgryzioną zębem czasu gitarę basową Fender. Spełniło się?
Jeszcze się nie spełniło, ale do tego marzenia jestem cierpliwa i myślę, że kiedyś może się spełnić. Może wtedy już będę stara i pomarszczona i będziemy stanowić fajną parę z tą basówką.
A jakie marzenie nakręca Cię obecnie?
Marzenie, by mieć wpływ na środowisko, w którym pracuję i być wrażliwą na to, co obserwuję oraz znajdować możliwości, żeby pomagać. Chodzi o to, żeby tak silnie się nie usadowić, tylko stawiać sobie wyzwania w sytuacjach, w których nie czuję się aż tak swobodnie, w taki sposób, żeby mieć wpływ na rzeczywistość, która jest wokół mnie.
Poprzez sztukę, człowiek wyraża siebie i w niej może siebie odnaleźć. Odnoszę wrażenie, że Tobie się to udaje.
To jest główny punkt w tym co robię, żeby się utożsamiać z tym co robię, żeby być autentyczną i zgadzać się w pełni z tym, co prezentuję sobą i decydować się na rzeczy, na które w pełni chcę się zdecydować. I mam nadzieję, że mi się to udaje.
Jakbyś dokończyła zdanie:
Ja jestem…
Powiedziałabym: ja jestem Kinga Głyk. Już tłumaczę dlaczego. Bardzo utożsamiam się z tym, co robię. Uczę się rozumieć, że jestem Kinga Głyk. Niezależnie czy gram na basie i czy mam jakiś sukces czy nie, to są ludzie którzy mnie kochają za to, że jestem Kinga Głyk i kropka.
Dziękuję za rozmowę.