„Furia, gniew, zaspokajanie swoich potrzeb, to często tematy tabu i wstydzimy się o nich mówić. Tutaj mówimy jasno. Każdy te instynkty ma”.
Adam Dobrzyński: Synthetic Embrace to projekt, który powstał z Waszej inicjatywy. To zacznijmy od początku. Jak się poznaliście.
Tomek Piwecki: Poznaliśmy się poprzez Facebook’a. Waldek napisał do mnie czy nie chciałbym czegoś z nim muzycznie zrobić. Ja widziałem wcześniej Waldka klawiszowe popisy i sam nosiłem się z chęcią napisania do niego, natomiast Waldek zrobił to pierwszy. Zrobiliśmy jeden numer, w międzyczasie nawiązaliśmy kontakt z wokalistką, nagraliśmy kolejny kawałek, potem spotkaliśmy się na planie pierwszego klipu i drugiego, no i tak to trwa do teraz.
Czy z góry było jasne jaka muzyczna stylistyka będzie wchodziła w zakres Waszych zainteresowań?
Tomek Piwecki: Myślę, że z mojej perspektywy jako gitarzysty było co najmniej pewne, że pojawią się gitary (śmiech – przyp.AD). Chciałem, żeby zabrzmiały też potężne, zdecydowane synthy, a Waldek robi to świetnie, więc jeden dodać jeden równa się dwa. Dużo rozmawialiśmy na temat pomysłów i naszych pierwszych nagrywek i tak zaczęło rodzić się nasze brzmienie. Z jednej strony moje gitary, które gdzieś krążą wokół stylu zwanego prog-metalem, z drugiej strony Waldka synthy potężne i zdecydowane, wymykające się spoza kanonów muzycznych, ale też dające sporo pejzaży i przestrzeni. Tak zrodził się SYNTHETIC EMBRACE.
„Callirhoe”, Wasz pierwszy album, ukazał się 16 lutego bieżącego roku. Jak wyglądała nad nim praca.
Tomek Piwecki: Praca wyglądała dość specyficznie. Każdy z nas posiada własne studio, gdzie możemy rejestrować swoje partie. Właśnie tak to wyglądało, że nagrywaliśmy swoje pomysły, po czym wysyłaliśmy do siebie i druga strona dogrywałą swoje partie. Taki proces powodował szybkie powstawanie utworów oraz weryfikacji nagranych partii. Dzięki temu procesowi osiągnęliśmy bardzo spójne brzmienie naszych instrumentów, patrząc na sposób frazowania poszczególnych riffów. Takiej jakości nie osiągnęlibyśmy na żadnych próbach.
Na co w warstwie kompozytorskiej stawialiście najbardziej, jak wyglądały i czy były – jakiekolwiek założenia – które potem staraliście się realizować.
Tomek Piwecki: Nie zakładaliśmy z góry, że ten czy inny kawałek ma wyglądać w ten czy inny sposób. Raczej słuchaliśmy tego, gdzie dany utwór, „byt” (bo w trakcie tworzenia ja mam odczucie, że staje się bytem, czymś żywym) nas zaprowadzi. Nie patrzyliśmy na to, czy utwór jest za długi – nie radiowy. Jeśli utwór chciał być długi, to pozwalaliśmy mu na to. Oczywiście to duża przenośnia, ale w ten sposób to właśnie wyglądało. Zawsze wszystko rodzi się od pomysłu na partie gitar, czy klawiszy. Była to podstawa do tego, żeby rozbudowywać.
Muzycznie wychwytuję echa dokonań formacji Dream Theater. Kogo w tym największa zasługa?
Tomek Piwecki: Tak. Ja jestem wielkim fanem Dream Theater. Uwielbiam brzmienie gitar Petrucciego, więc pewnie niejako naturalnie zaczynam brzmieć podobnie. Moje ucho gdzieś dąży do tego wzorca, czego ja się absolutnie nie wstydzę. Dzisiaj nie da się uciec od tego żeby Cię ktoś nie porównał do jakiegoś gitarzysty, stylu czy brzmienia. Mnóstwo młodych kapel twierdzi, że są jedyni w swoim rodzaju i niepowtarzalni, co ja szczerze uważam za hipokryzję. Potem się okazuje, że to są czcze przechwałki. Ja nie ukrywam swoich fascynacji, choć nie tylko kręcę się muzycznie wokół Dream Theater. Jednak jakby nie staram się zbudować od nowa muzycznego świata. Nie taki mam cel. To co gram, sprawia mi ogromną frajdę i chyba to jest sedno.
Waldemar Valdor Zadrożny: Dla mnie pierwszy skład Dream Theater i Kevin Moore za klawiszami smakowało najbardziej. Styl grania często technicznych, ale co ważne melodyjnych solo, które zostają w pamięci, to ogromna zaleta. Staram się wykorzystywać to, co najlepsze w grze pozostałych, Dereka i Jordana. To najwyższa półka klawiszowców i mam ogromny szacunek do tych artystów.
Podobieństwa, inspiracje – jak Wy podchodzicie do tych zagadnień? Co było dla Was wzorcami muzycznymi przy komponowaniu debiutanckiego materiału?
Tomek Piwecki: Tutaj niejako podobnie do poprzedniego pytania. Z mojej strony uwielbiam prog-metal, sporo słucham djent’u. Chciałem poruszać się właśnie w takich barwach.
Waldemar Valdor Zadrożny: Myślę, że najważniejsze w tworzeniu materiału było pozwolenie sobie na totalny brak ram, czegoś co nas ogranicza, to ważne, bo podchodzisz do komponowania swoich partii na zasadzie odkrywania, poszukiwań, czegoś nieznanego. Miałem oczywiście świadomość umiejętności Tomka i jego stylu gry, tym bardziej nie chciałem się zbliżać do wydeptanych wcześniej przez kogoś ścieżek. Tomek nie ograniczał czy nie oczekiwał grania moich partii w stylu, jaki można by porównać w 100 procentach do kogokolwiek. Wydaje mi się, że to się sprawdziło i zadziałało a przy okazji radość grania była bezcenna.
Do prac nad „Callirhoe” zaprosiliście licznych muzyków. Opowiedzcie proszę o nich.
Tomek Piwecki: …Tak. Do współpracy zaprosiliśmy kilku muzyków, między innymi Filipa Rumińskiego. Filip i ja mamy wspólnych znajomych, dzięki którym się poznaliśmy, a stąd już tylko krok do nagrania utworu z Filipem jako wokalistą. Filip zaśpiewał do dwóch utworów „The Blaze of RA” oraz „The Journey”. Filip jest muzykiem, z którym się bardzo dobrze pracowało, a jego wokal nas powalił. Zresztą Filip udzielał się w wielu zespołach metalowych, więc miał odpowiednie doświadczenie do tego.
Grzesiek Górkiewicz, kolejny wokalista o nietypowym głosie. Powiedziałbym, że nie rockowy, a jednak… Okazał się stworzyć piękne harmonie i linie z dużym pazurem i elementami screamu.
Jako gość wystąpił też w nagraniu „Bloodlust” Marcin Palider, basista zespołu ATAN. Wspaniałe partie basu Marcin nam zaprezentował.
Która z niniejszych współpracy była dla Was najbardziej zaskakująca, najpełniejsza?
Waldemar Valdor Zadrożny: Pomyślałem sobie, że warto spróbować do istniejącej warstwy instrumentalnej zaprosić wokalistę, który niekoniecznie kojarzony jest z rockowym klimatem..i tak zrobiliśmy. Mowa tu o Grześku Górkiewiczu, z którym miałem okazję wcześniej współpracować. Sposób jego śpiewania, budowania harmonii coś na zasadzie kontrastu z naszym mocnym graniem. Okazało się to strzałem w dziesiątkę! Myślę, że efekty współpracy z Grzesiem to nie tylko dla nas największe, pozytywne zaskoczenie na tej płycie, czego dostajemy liczne sygnały od odbiorców naszej muzyki.
Czy ktoś odmówił Wam propozycji pojawienia się na płycie Synthetic Embrace?
Tomek Piwecki: Tak, Jeff Scott Soto.
Waldemar Valdor Zadrożny: Krzysztof Krawczyk.
Adam Dobrzyński: HaHa – oj jakie śmieszne. Tomku – masz w swojej muzycznej biografii kilka ciekawych współpracy. Opowiedz proszę o nich.
Tomek Piwecki: Tak, współpracowałem z Rene Montt, który pochodzi z Meksyku i gra w zespole Neural FX. Został gościem na mojej płycie „Dark Mater” i zagrał solo do jednego z utworów. Przemiła współpraca zważywszy na to, że Rene jest endorserem znanej marki produkującej gitarowe „graty”. Na tej samej płycie zagościła również saksofonistka Talita Summer. Przepięknie zagrałą swoje partie. Byłem zachwycony jej saksofonem i jestem do dzisiaj. Niestety, dzisiaj już nie ma z nami Tallity, co jest bardzo przykre, ponieważ posiadała ogromny talent. Na „Dark Mater” zagościł również jako wokalista Michał Gawroński wokalista zespołu Euphorizone, w utworze „Walls”. Utwór powstał jeszcze za czasów, gdy byłem gitarzystą Euphorizone i w tamtym czasie graliśmy go wspólnie. Fajne czasy i pozdrawiam was chłopaki. Udało mi się też namówić do współpracy świetnego gitarzystę z Grecji – Stela Andre. Zawodowy gitarzysta zagrał do utworu „Sphere” pochodzącego z mojej płyty „Quantum”.
Waldku, klawisze to Twój cały muzyczny świat. Twoi mistrzowie instrumentu to? I dlaczego, od razu zdradź proszę…
Waldemar Valdor Zadrożny: Tak, to prawda, syntezatory i wszystko co z tym związane, to mój świat. Nie tylko techniczne granie, ale kręcenie własnych, niepowtarzalnych brzmień, tworzenie przestrzennych warstw, które prowokują, a nie ograniczają w trakcie budowania kompozycji.
Wracając do pytania, trudno jest tu przedstawić jedno nazwisko czy postać. Myślę, że budowanie osobowości muzycznej to bardzo złożony i długotrwały proces. Z pewnością rozpoczęty, gdy jako młody chłopak starałem się zbliżyć do stylu grania takich kapel jak Marillion, Genesis, i największym wyzwaniem było aranżowanie partii na kilka klawiatur jednocześnie tak, żeby na żywo zabrzmiało jak z płyty, to była duża szkoła dla mnie. Oczywiście Deep Purple, Jon Lord i jego gra na kultowym brzmieniu Hammonda. Ale pewnie całe lata 80 i mnóstwo muzyki elektronicznej czy nawet Depeche Mode też mają tu swój wkład. Z innej beczki może… to granie synth w stylu Deftones, bardzo lubię taki styl i często nagrywając sesyjnie uciekam w tym kierunku, tym bardziej że kapele rockowe oczekują często od partii klawiszy tylko tła czy delikatnego zasygnalizowania swojej obecności, ale to też może być inspirujące, nawet czasami bardziej jak zagranie solo wymagającego techniki gry. Muzyka filmowa to kolejna przestrzeń, z której wystarczy tylko czerpać wzorce, a jest ich sporo, co oczywiście robię i mam straszną frajdę, gdy mogę skomponować utwór w tym gatunku. Nie mogę oczywiście pominąć wywołany wcześniej do tablicy Dream Theater i Kevina Moore’a, pierwszego klawiszowca w składzie… to czego dokonali na rynku muzycznym wydawnictwem „Awake” przeszło już do historii. Jakiś czas temu miałem przyjemność nagrać swoje synthy do kilku utworów na płytę dla fantastycznie zapowiadającej się kapeli gdzie gościnnie wystąpił również eks członek Dream Theater, Derek Sherinian! To fajne uczucie gdy otrzymujesz płytę i twoje nazwisko znajduje się obok takiego artysty. Mam nadzieję, że wszystko co najlepsze z mojej strony w projekcie Synthetic Embrance jeszcze przed nami i będę wielokrotnie potrafił zaskoczyć pozytywnie moimi klawiaturami i pomysłami.
Muszę oczywiście zapytać o tytuł Waszego debiutanckiego albumu. Co oznacza, skąd się wywodzi?
Tomek Piwecki: Callirrhoe to nazwa jednego z księżyców Jowisza. Jest to jedyny księżyc tej planety, który porusza się w przeciwnym kierunku do jej ruchu obrotowego wokół własnej osi. Wydała mi się to idealna metafora dla jednostki, która podąża w innym kierunku niż współczesny mainstream. Dlatego była to idealna nazwa na płytę. Dodatkowo daje to też wymiar wieloprzestrzenny, idealny do muzyki, która znajduje się na krążku.
O czym jest warstwa liryczna płyty?
Tomek Piwecki: Warstwa liryczna często dotyczy naturalnych instynktów drzemiących w człowieku. W niektórych z nas są one bardziej widoczne, a niektóre jednostki potrafią je ukrywać. Furia, gniew, zaspokajanie swoich potrzeb to często tematy tabu i wstydzimy się o nich mówić. Tutaj mówimy jasno. Każdy te instynkty ma. Nie każdy musi je uzewnętrzniać, ale niektórzy nie potrafią nad nimi zapanować. Często jest to walka z samym sobą i brak zrozumienia ze strony otoczenia. Są to dylematy, z którymi stykamy się od urodzenia przez całe nasze życie. Autorami tekstów są zaproszeni goście czyli Filip Rumiński oraz Grzesiek Górkiewicz.
Skoro powiedzieliście „A” będzie „B” – myślicie o drugiej płycie?
Tomek Piwecki: Powstają nowe utwory. Płyta powstanie, ale na pewno jeszcze to trochę potrwa. Bardziej skupiamy się teraz na budowie żywego składu. W tej materii poczyniliśmy postępy i mamy znakomitego basistę Marcina Scibora. Dążymy do tego, by grać na żywo, a w międzyczasie oczywiście komponujemy.
Waldemar Valdek Zadrożny: Już teraz, po zaledwie kilku miesiącach od wydania płyty, powstają nowe kompozycje co oznacza, że nam się zwyczajnie chce. Odbieram je jako jeszcze bardziej dojrzałe momentami, ale moim zdaniem najważniejsze, żeby nie zatracić tego pierwiastka nieprzewidywalności, zwariowania. Z mojej strony obiecuję, że zadbam o to jak tylko potrafię i będzie to miało pozytywny odbiór jak wszystko, co potrafiliśmy do tej pory wspólnie z Tomkiem zrobić.
Adam Dobrzyński: Dzięki za rozmowę.