Close Menu
  • På norsk
  • Українською
  • Wiadomości
  • Społeczeństwo
  • Kultura
  • Reportaże i wywiady
  • Zdrowie
  • Aktywnie
Kategorie
  • Aktywnie
    • Podróże
    • Sport
    • Wędkarstwo
  • Kultura
    • Felieton
    • Film
    • Literatura
    • Muzyka
  • På norsk
    • Kronikk
  • Reportaże i wywiady
  • Społeczeństwo
    • Dzieci
    • Historia
    • Kulinaria
    • Lokalnie
    • Ludzie
    • NAV
    • Opinia
    • Środowisko
  • Wiadomości
    • Polityka
      • Polityka lokalna
      • Wybory 2021
  • Zdrowie
    • Covid-19
  • Українською
Facebook X (Twitter) Instagram YouTube
Facebook Instagram X (Twitter) YouTube
Razem Norge – polska gazeta w NorwegiiRazem Norge – polska gazeta w Norwegii
  • På norsk
  • Українською
  • Wiadomości
  • Społeczeństwo
  • Kultura
  • Reportaże i wywiady
  • Zdrowie
  • Aktywnie
Razem Norge – polska gazeta w NorwegiiRazem Norge – polska gazeta w Norwegii
Strona główna»Kultura»Mnich z Montpellier. Odcinek 2. Hiacynt i Berenika
Kultura

Mnich z Montpellier. Odcinek 2. Hiacynt i Berenika

By Joanna Pettersson17 kwietnia 2022Brak komentarzy11 minut czytania
Udostępnij
Facebook Twitter LinkedIn Email
Artykuł został opublikowany ponad rok temu, dlatego zawarte w nim informacje mogą być nieaktualne.

Obudziłem się w miękkim, wygodnym łóżku. Pokój był jasny, niczym nie przypominał wczorajszej scenerii. Uznałbym miniony wieczór za sen, gdyby nie lekki ból w lewej dłoni, tej, którą skaleczyłem przy nieudolnych zmaganiach z homarem. Podniosłem rękę. Nie była owinięta zakrwawioną serwetką, ale cieniutkim bandażem. Rozejrzałem się. Stolik przy łóżku był zastawiony kolorowymi smakołykami. Nie miałem na nie ochoty. Na szczęście stała wśród nich karafka z wodą. 

Wypiłem szklankę wody, potem drugą. Trochę lepiej się poczułem, ale szum w uszach nie ustawał. Może świeże powietrze mi pomoże, pomyślałem z nadzieją. Ubrałem się. Jeżeli widok z okna mnie nie mylił, wyjście do ogrodu było tuż pod moim oknem.

Wyszedłem. Mobilizowałem wszystkie siły, żeby się nie zataczać. 

– Ty jesteś obcy – odezwał się za moimi plecami cienki, dziecinny głosik. – Widziałeś Arsinoe?

Odwróciłem się. Stał przede mną mały, może siedmioletni chłopczyk. Rysy miał śliczne jak grecki posążek, ale cerę przeraźliwie bladą. Wokół mizernej twarzyczki wiły się ciemnoblond loki przywodzące na myśl kędzierzawe kwiaty hiacyntów. Piwne oczy otoczone były błękitnawymi sińcami. 

Zdj. Pixabay.com

– Nie należy przeszkadzać gościom, paniczu – odezwał się łagodnie, ale stanowczo siwowłosy służący, zanim zdążyłem odpowiedzieć na pytanie malca. Wziął dziecko za rękę i poprowadził w kierunku pałacu. Chłopczyk szedł posłusznie. Poruszał się nie jak siedmiolatek, ale jak zmęczony życiem stary człowiek. Biedne dziecko, pomyślałem. Najwyraźniej cierpi na jakąś ciężką chorobę. Ojciec prawdopodobnie ukrywa go przed ludźmi, tak jak moi rodzice ukrywali Edgara.

Zawróciłem i poszedłem w stronę wschodniego skrzydła zamku. Jedno z okien na parterze było uchylone.

– Nie chcę!!! – rozległ się z wnętrza komnaty kobiecy krzyk. – Zostawcie mnie w spokoju, nie chcę!

Przyśpieszyłem kroku. Może to ta tajemnicza Arsinoe, zastanawiałem się. Rycerz nie może pozostać obojętny na wołanie uciśnionej damy!

– Panienko, niechże panienka będzie rozsądna – perswadował inny kobiecy głos. – Trzeba wypić, medyk kazał. Najlepiej zamknąć oczy, zatkać nosek… No i już po wszystkim!

Cicho roześmiałem się do siebie. Ja pędzę ratować dziewicę z opresji, a okazuje się, że rozkapryszona panna odmawia wypicia jakiejś niesmacznej mikstury! Ciekawe, kim ona jest, rozważałem. Głos brzmiał młodo, ale na pewno nie był głosem małej dziewczynki. Chyba niemożliwe, żeby była to córka Aleksandra. On nie wyglądał nawet na trzydzieści lat…

– Pan prosi na drugie śniadanie. – Młody paź wyrósł przede mną jak spod ziemi.

Może rzeczywiście należałoby się posilić, pomyślałem. Byle nie pod tym freskiem z ucztą Tantala. Na szczęście gospodarz chyba odgadł moje życzenie. Stół zastawiony był w obrośniętej bluszczem altanie.

– Dziś zrezygnuję z wina – powiedziałem. – Wczoraj przebrałem miarę i bardzo mi za to wstyd. Nie znałem mocy tutejszych trunków. 

– To nie był skutek wina – uśmiechnął się Aleksander. – Klimat tego płaskowyżu jest dość szczególny, przybysze z równin cierpią przez pierwsze dni na osłabienie i zawroty głowy. To minie. Niech pan jednak skosztuje wina, to bardzo lekki gatunek. Doskonale wpływa na krew.

Miał rację. Już po paru łykach dużo lepiej się poczułem.

– Podczas przechadzki po ogrodzie natknąłem się na ślicznego małego chłopca – powiedziałem. Chciałem, aby mój gospodarz zrozumiał, że nie powinien wstydzić się chorowitego dziecka. – To pański syn? 

– Więc Hiacynt wyszedł dziś do ogrodu? To świetnie. 

Hiacynt… Ach, tak… Aleksander wczoraj wspomniał o tym micie. Teraz mi się przypomniała ta grecka opowieść. To było imię pięknego greckiego młodzieńca, ulubieńca Apollina. Zabił go bóg wiatru Zefir, z zazdrości skierował na niego dysk ciśnięty w zabawie przez Apollina… a z jego krwi wyrosły kwiaty, nazwane hiacyntami. 

– Biedak długo chorował… – przebił się przez moje rozmyślania głos Aleksandra. – Nie, to nie mój syn. Daleki krewny, sierota. Wziąłem go na wychowanie. Mieszka tu też moja pasierbica.

– Arsinoe? – spytałem.

– Widzę, że Hiacynt zdążył wdać się z panem w pogawędkę. Arsinoe to jego wymyślona towarzyszka zabaw. Chłopiec ma bujną fantazję, u siedmiolatka to normalne. Moja pasierbica ma na imię Berenika. Może dotrzyma nam towarzystwa przy obiedzie, ale nie jestem pewien. Jest w trudnym wieku, często zdarzają się jej napady złego humoru. Cóż, to też normalne u szesnastolatki.

– Trochę mnie dziwi, że ma pan prawie dorosłą pasierbicę – zauważyłem. 

– Moja zmarła małżonka była ode mnie sporo starsza – odparł. – Opinia publiczna głosi, że wżeniłem się w jej majątek, i ma całkowitą słuszność. – Roześmiał się.

Popatrzyłem na niego z sympatią. Przynajmniej nie był hipokrytą. 

– Dużo raźniej pan wygląda – stwierdził Aleksander. – Może miałby pan ochotę dotrzymać mi towarzystwa na polowaniu? Chciałbym pochwalić się przed panem moimi wyżłami, znakomicie aportują.

To było przemiłe popołudnie. Tym razem moje strzały niezawodnie trafiały do celu, świszcząc w kryształowo czystym jesiennym powietrzu. W jeziorze przeglądało się bezchmurne niebo i płomienne korony drzew. 

A wieczorem poznałem Berenikę.

Nie będę opisywał jej twarzy. Nie będę szukał przymiotników na określenie jej oczu i postaci. Może wcale nie była piękna? Piękno jakoby mieszka w oczach patrzącego. 

Pixabay.com

Nietrudno się domyślić, że przydarzyło mi się to, co do tej pory uważałem za godny pogardliwego śmiechu wymysł trubadurów, czyli zakochanie od pierwszego wejrzenia. Pod jednym względem nie odpowiadałem jednak stereotypowi zakochanego młodzieńca. Miłość jakoby spędza sen z powiek, a ja natychmiast po przyłożeniu głowy do poduszki zapadłem w gęstą mgłę.

Brzmiały w niej stłumione dźwięki harf, lutni i cymbałów. Potem wynurzyła się z niej głowa olbrzymiego, czarnego byka, uwieńczona zielenią i kwiatami. Obok stanął Aleksander w powiewnym, purpurowym płaszczu. Wyciągnął krótki, lśniący miecz. Z gardła zwierzęcia buchnął strumień krwi. Upadło na kolana i ciężko przewróciło się na bok. Z kłębów mgły teraz wyłoniła się Berenika. Prowadziła za rękę małego Hiacynta. Na głowie miał wianek z kwiatów nazwanych jego imieniem. Aleksander ujął rękę chłopca. Podniósł miecz… 

Zdj. Pixabay.com

Obudził mnie własny krzyk.

Jak dobrze, że to był tylko sen, myślałem. Wstałem i podszedłem do uchylonego okna, żeby trochę ochłonąć.

Ogrodową ścieżką szło spiesznym krokiem dwóch mężczyzn w liberii. Nieśli między sobą nosze, na których leżał niewielki, podłużny kształt przykryty prześcieradłem. Na chwilę zrobiło mi się ciemno przed oczami. Kiedy drugi raz spojrzałem na ścieżkę, nikogo na niej nie było. Kładły się na nią tylko chybotliwe cienie gałęzi. Przetarłem oczy. Gra wyobraźni, spowodowana tym okropnym koszmarem, pomyślałem. Wbrew rozsądkowi sięgnąłem po karafkę z winem. Wypiłem pełen kubek i wróciłem do łóżka.

Teraz z mgły wynurzyły się pokraczne, skrzydlate stwory, jakby gigantyczne moskity o szarosrebrnych skrzydłach i złotych, ostrych ssawkach. Muskały mi wstrętnymi, błoniastymi skrzydłami twarz i piersi. Nie mogłem ich odpędzić, byłem jak skrępowany sznurami. Krzyczeć też nie mogłem. Jeden z ohydnych owadów przysiadł na moim ramieniu i zanurzył w nie ssawkę. Przez chwilę czułem ostry ból, a potem wszystko się rozwiało.

***

Kiepsko się czułem po tych koszmarach. Do wstania z łóżka zmobilizowała mnie tylko nadzieja na spotkanie z Bereniką. Ubierając się zauważyłem małą czerwoną plamkę na zgięciu ramienia. Właśnie w to miejsce uciął mnie moskit ze snu. Widać miał odpowiednika w rzeczywistości. 

Wyszedłem do ogrodu.

– Lawrence! – usłyszałem cichy szept z krzewów okalających drzwi.

– Panna Berenika? – spytałem.

– Nie zatrzymuj się. Idź klonową aleją aż pod mur. Zaraz tam przyjdę – odszepnęła.

Zdj. Pixabay

Hm… panna jest bardziej przedsiębiorcza, niż sądziłem, pomyślałem z pewną rozterką. Byłem zaciekawiony, ale i odrobinę rozczarowany tym, że moja wybranka tak szybko ujęła sprawy w swoje ręce. Wolałbym, żeby przedmiot moich uczuć nie był tak łatwy do zdobycia… 

Wszedłem między krwawe bukiety klonów.

Po paru chwilach zaszeleściły liście na ścieżce. Berenika stała przede mną, lekko zarumieniona. Wyglądała jeszcze ładniej niż poprzedniego wieczoru.

– Wyjedź stąd. Zaraz. I zabierz mnie ze sobą – wypaliła bez żadnych wstępów.

Trudno o bardziej kuszącą propozycję dla zadurzonego młodzieńca, jednak rzeczy toczyły się trochę za prędko.

– Panno Bereniko – odparłem z ukłonem – w pani towarzystwie wybrałbym się nawet na koniec świata, ale nie mogę tego zrobić bez zezwolenia pani ojczyma.

– Nic nie rozumiesz – mówiła gorączkowym szeptem. – Teraz jest okazja, pojechał na plantację, nie wróci przed wieczorem. Uciekajmy, póki jeszcze cię nie trzyma pod kluczem.

Panienka jest co najmniej niezrównoważona, pomyślałem z żalem.

– Proszę mi wybaczyć – odrzekłem – ale nikt tu nikogo nie trzyma i na pewno nie ma zamiaru trzymać w zamknięciu. Pani ojczym przyjął mnie z niesłychaną uprzejmością. Nie odniosłem wrażenia, że jest okrutnikiem, który gnębi pasierbicę i więzi ją w wieży. Czy mógłbym odpłacić mu za gościnność wykradając panią potajemnie? Tak nie postępuje człowiek honoru.

– Nie na wiele ci się ten honor zda – powiedziała ze złością. Chwyciła mnie za rękę. – Co to jest? – Wskazała na prawie zagojoną rankę na grzbiecie mojej dłoni, tę po niefortunnej przygodzie z homarem.

Dziewczyna chyba była niespełna rozumu. Szkoda. Taka była śliczna…

– Skaleczyłem się przy jedzeniu – wyjaśniłem.

Bezceremonialnie podwinęła rękaw mojej koszuli, potem drugi.

– A to? – wskazała na ślad po ukąszeniu komara.

– Musiał mnie w nocy uciąć jakiś owad – powiedziałem. 

– Tak! – Zaśmiała się jakoś nieładnie. – Teraz rozumiem, dlaczego mi powiedzieli, że Aleksander zabrał Hiacynta ze sobą na plantację. Hiacynt już nie wróci.

Przypomniała mi się nocna scena na ogrodowej ścieżce. Wpatrzyłem się w oczy Bereniki. Nie, ona nie jest szalona, pomyślałem nagle.

– Panno Bereniko – zacząłem – proszę mi wytłumaczyć, co się dzieje. Co się stało z tym chłopcem? Czy pani zagraża jakieś niebezpieczeństwo? Nie pozwolę, żeby ktoś panią skrzywdził!

– Mnie nikt krzywdy nie robi – powiedziała. – Aleksander jest dla mnie bardzo dobry, za dobry. I dlatego giną przeze mnie ludzie. Ostatnio… te biedne dzieci. Najpierw mała Arsinoe, siostrzyczka Hiacynta… a teraz on. Ty będziesz następny, jeżeli mnie nie posłuchasz. Ja… mam złą krew, rozumiesz? Nie krzepnie jak u normalnych ludzi. Płynie strumieniem przy najmniejszym zadraśnięciu. Kiedy byłam młodsza, dawano mi krew zwierząt i surową wątrobę, ale od paru lat to nie wystarcza. Odkąd zostałam kobietą, rozumiesz… tracę za dużo krwi. Zwierzęca już mi nie pomaga. Muszę pić ludzką krew, żeby żyć. I nie każdy rodzaj krwi jest właściwy. Aleksander… próbował dawać mi swoją, ale szkodziła mi. Wymiotowałam i robiłam się jeszcze słabsza. Pewien medyk… aż z Bizancjum… zbadał mnie i powiedział, że pomaga mi tylko krew bardzo nielicznych rodów. Prawie wszystkie są arystokratyczne, z korzeniami w Bizancjum. Aleksander… tych ludzi tu zwabia. Karmi mnie ich krwią. Próbował to przede mną ukrywać, ale tego nie sposób ukryć.  Ja… ja tego nie chcę, ale gdybym nie piła, to wlewaliby mi siłą krew do gardła. Zresztą… mimo, że nie chcę, to jest mi tak potrzebna, że… nie mogę się powstrzymać!

 Rozpłakała się.

Nie wiedziałem, jak postępować z płaczącymi kobietami. Niezgrabnie pogładziłem ją po głowie.

– To brzmi jak straszna baśń – powiedziałem.

– To nie baśń. – Otarła oczy. – Dziś rano piłam twoją krew. Bardzo mi dobrze zrobiła. Nawet mam rumieńce, prawda? Ale ja nie chcę! Nie chcę, żebyś umarł! Nie chcę, żeby ktokolwiek więcej umarł! – Rzuciła mi się na szyję. – Zabierz mnie stąd, błagam cię! Zabierz mnie do twojego brata! Mówiłeś, że radzi sobie z przypadkami, które wszyscy inni medycy uważają za beznadziejne!

– Wyjedziemy – obiecałem. – Ale nie trzeba tego robić potajemnie. Porozmawiam z Aleksandrem. Razem zabierzemy panią do mojego brata. Pojedziemy, kiedy tylko ustanie zaraza na Południu.

– Wierzysz w tę zarazę? – prychnęła. – I mów mi po imieniu. Nawet nie myśl o rozmowie z Aleksandrem. Jeżeli się zorientuje, że wiesz o wszystkim… to nie będzie szansy na ucieczkę.

– Czy pani… czy ty jednak trochę nie przesadzasz, Bereniko? – spytałem. – On naprawdę nie wygląda na barbarzyńcę. Może te dzieci, Hiacynt i Arsinoe, wcale nie umarły? Może twój ojczym tylko przez jakiś czas korzystał z ich krwi jako lekarstwa dla ciebie i zwrócił malców rodzicom, ponieważ ja się napatoczyłem? Mój ród rzeczywiście ma bizantyjskie korzenie. Jestem silny i trochę puszczania krwi mi nie zaszkodzi, może nawet dobrze mi zrobi – Spróbowałem się roześmiać. – Mówisz, że Aleksander zwabia tu ludzi. Mnie nikt nie zwabił, zabłąkałem się w lesie i przypadkiem natrafiłem na waszego służącego.

Pokręciła głową.

– Tu nie ma przypadków. A co do dzieci… Widziałam, jak umierała Arsinoe – ukryła głowę na moim ramieniu. – Drugi raz takiego widoku nie przeżyję. Słuchaj! – Nagle zamigotało mi w oczach ostrze małego sztyletu. – Jeżeli nie chcesz mnie stąd zabrać, to podetnę sobie żyły. Wtedy już nic i nikt mnie nie uratuje.

Wyrwałem jej sztylet.

– Dobrze – powiedziałem. – Ryzykuję honor, bo nie będę ryzykował twojego życia. Ale nie wiem, czy wydostanę się stąd bez przewodnika.

– To proste – uśmiechnęła się. – Wystarczy jechać na południe. Musimy trzymać się z dala od głównych szlaków. Wybierzemy się na konną przejażdżkę. Nikt nas nie będzie szukać przed zachodem słońca. Na początek pojedziemy w dół strumienia, na wypadek, gdyby szukali nas z psami. Stracą trop. Biegnę się przebrać, a ty każ osiodłać konie! – Ucałowała mnie w policzek i odbiegła. 

Czułem się jak w szalonym śnie.

C.d.n.

Odcinek pierwszy opowiadania znajdziesz tu: Mnich z Montpellier. Odcinek 1. Biały jeleń i uczta Tantala

Zdjęcie główne: Pixabay.com

Udostępnij. Facebook Twitter LinkedIn Email

Powiązane

Sprawdź czego jeszcze nie wiesz o 17. maja

Szantaż seksualny z motywem finansowym

Definiował największe cywilizacyjne zagrożenie. Rocznica urodzin Leopolda Tyrmanda

Zostaw kometarz Anuluj komentarz

Na czasie

Polska Szkoła Sobotnia w Moss

Społeczeństwo 2 maja 2025

W rozmowie z Sylwią Persińską, dyrektorką Polskiej Sobotniej Szkoły im. Marii Skłodowskiej- Curie w Moss…

Kryzys: masz sobie poradzić przez tydzień

2 maja 2025

Legoland? Warto, warto!

30 kwietnia 2025

Dożywocie dla Norwega za zabójstwo w Oświęcimiu

30 kwietnia 2025

Viggo Kristiansen ponownie przed sądem – adwokat chce 90 milionów koron odszkodowania

29 kwietnia 2025

Oslo: Bieg Konstytucji 3 Maja

28 kwietnia 2025

Dlaczego nie chcemy mieć dzieci? Nowy raport

27 kwietnia 2025

Morderstwo w Baneheia: Sprawa, która wciąż trwa

26 kwietnia 2025

Spotkanie Trump-Støre: „bardzo dobre” czy „żenujące”? 

25 kwietnia 2025

Emerytura w Norwegii: Co czwarta osoba traci prawo do wcześniejszej emerytury​

24 kwietnia 2025

Stig Millehaugen, najgroźniejszy człowiek w Norwegii zatrzymany

23 kwietnia 2025

Haakon, następca tronu Norwegii w Polsce

22 kwietnia 2025

Wschodnia Norwegia: mniej pociągów, większy chaos

22 kwietnia 2025

Skąd się wziął śmigus-dyngus?

21 kwietnia 2025

Lysefjord z maluchem

20 kwietnia 2025
Dane kontaktowe

Polsk-Norsk Forening Razem=Sammen
nr org. 923 205 039

tel. +47 966 79 750

e-mail: kontakt@razem.no

Redakcja i współpraca »

Ostatnio dodane

Sprawdź czego jeszcze nie wiesz o 17. maja

17 maja 2025

Szantaż seksualny z motywem finansowym

16 maja 2025

Definiował największe cywilizacyjne zagrożenie. Rocznica urodzin Leopolda Tyrmanda

16 maja 2025
Współpraca

Razem Norge jest laureatem nagrody "Redakcja medium polonijnego 2025", przyznawanej przez Press Club Polska.

Facebook Instagram X (Twitter) YouTube

Informujemy, że polsko-norweskie stowarzyszenie Razem=Sammen otrzymało za pośrednictwem Stowarzyszenie "Wspólnota Polska" dofinansowanie z Ministerstwa Spraw Zagranicznych w ramach konkursu Polonia i Polacy za Granicą 2024 – Media i Struktury. Nazwa zadania publicznego: Wsparcie działalności organizacji polonijnych w krajach skandynawskich Kwota dotacji 2024: 78,587.60 PLN w 2024 r. Całkowita wartość zadania publicznego 2024: 232 704,80 PLN Data podpisania umowy: Październik 2024 r. Wsparcie w ramach projektu dotyczy m. in. dofinansowania kosztów wynajmu pomieszczeń, ubezpieczenia, wynagrodzeń pracowników, zakupu materiałów biurowych oraz innych kosztów funkcjonowania organizacji.

Ansvarlig redaktør: Katarzyna Karp | Administrasjonssjef: Sylwia Balawender
Razem Norge arbeider etter Vær Varsom-plakatens og VVP regler for god presseskikk. Alt innhold er opphavsrettslig beskyttet.

© 2025 Razem=Sammen | Made in Kristiansand

Wprowadź szukaną frazę i naciśnij Enter, aby przejść do wyników wyszukiwania. Naciśnij Esc, aby anulować.