Premiera e-booka Przemysława Saracena „Dzikie historie: Norwegia” miała miejsce 1 czerwca tego roku. Dziennikarz i publicysta pisze o swoim życiu w Norwegii, o ludziach, którzy ją zamieszkują, ich zwyczajach i pięknie norweskiej natury.
Razem Norge: Co skłoniło Pana do przyjazdu do Norwegii? Co spowodowało, że zechciał Pan o tym napisać?
Przemysław Saracen: Byłbym nieszczery, gdybym nie przyznał, że na decyzję o wyjeździe wpłynęły czynniki finansowe. W tamtym czasie rynek pracy w Polsce był fatalny, a Norwegia pod każdym względem jawiła się jako Ziemia Obiecana, o czym też wspominam w książce. Z drugiej strony, od małego byłem pod wpływem legendarnych polskich podróżników, Arkadego Fiedlera, Toniego Halika oraz fantastycznego małżeństwa Gucwińskich, którzy zaszczepili we mnie miłość do przyrody. I ta ciekawość świata połączona z „żądzą pieniądza” sprawiły, że jeśli miałbym gdzieś pracować to w miejscach, za zobaczenie których inni płacą ciężkie pieniądze.
Jakie wrażenia i emocje towarzyszyły Panu przy pierwszym spotkaniu z Norwegią?
Oj, to był taki dziecięcy zachwyt. Po prostu zachwycałem się każdym chwastkiem, każdym „hei”, wiecie, jak to dziecko, które zachwyca się nowym otoczeniem. Byłem jak Ania z Zielonego Wzgórza, która rozpływała się nad wszystkim, co po drodze mijała. I tak było w moim przypadku. Zachwyciła mnie bezpośredniość Norwegów, ujęły więzi społeczne i ten dystans do wszystkiego, dzięki któremu zyskałem taką pewność, spokój ducha.
Czy podczas pracy na norweskiej budowie oddawał się Pan również pracy twórczej?
Tak, ale bardziej były to zapiski, coś w rodzaju pamiętników, które ostatecznie przekształciły się w książkę, przy okazji której spotkaliśmy się. Z czasem zacząłem pisać bloga, który rozwinął się w magazyn internetowy wwww.SrebrnyKompas.pl
Czy prowadził Pan zapiski swoich przygód w Norwegii, z myślą o ich późniejszego opublikowania ?
Nieeee, to znaczy do momentu założenia bloga. Ponieważ przyjechałem do Norwegii samochodem, starałem się każdą chwilę poświęcić na wyjazdy w miejsca, które do tej pory widziałem w telewizji czy w filmach. Największe wrażenie zrobiło na mnie Preikestolen, bo trzy miesiące później Tom Cruise kręcił tam jeden ze swoich filmów. Bądźmy jednak szczerzy, słowo „największe wrażenie” dotyczy całej Norwegii, którą określam jako „niezwykłość w zwyczajności”. Wiecie o czym mówię.
Jakie rady miałby Pan dla Polaków pracujących na norweskich budowach?
Przestańcie w końcu kłócić się o drobiazgi, licytować na zwroty z podatku i pieniądze od króla. Zacznijcie się po prostu lubić. Trafiliście w miejsce, o którym wielu marzy. Doceńcie to, bo trafiliście w niezwykłe miejsce.
Jak radził sobie Pan z rozłąką z rodziną i tęsknotą za krajem?
Nie tyle krajem, bo jeśli chodzi o kuchnię, szybko przekonałem się, jak wspaniałe dania oferuje norweska kuchnia. Wiem, lutefisk jest ohydny. Ale brunost? Schab z kością? Mrożona seja w kostce kupiona w Coopie? Nabiał? Dorsz? Przecież to mistrzostwo świata! Natomiast nie da się ukryć, że rozłąka z rodziną jest okropna. Czasem towarzyszy temu poczucie winy, że przecież powinienem być razem z żoną, z dziećmi zamiast chodzić po ulicach Trondheim, Bergen, Stavanger, Oslo, czy Kristiansund. I naprawdę ciężko ustrzec się przed słabościami.
Czy chciałby Pan na stałe mieszkać w Norwegii?
Oj tak! W przyszłym roku kończę 50 lat i z tej okazji planuję zrobić sobie prezent i wyjechać na Lofoty. Mam nadzieję, że tam uda się znaleźć swoje miejsce na ziemi.
Co ma Pan na swojej liście must see w Norwegii?
Och, na pewno Manafossen i Man. To jest po prostu miejsce wyjęte z bajki. Bardzo duże wrażenie zrobił na mnie Vigdel Priest niedaleko Stavanger. Preikestolen czy Kjerag. Oczywiście swój urok mają klasyczne atrakcje Norwegii, ale słuchajcie – tak naprawdę każde miejsce w tym kraju ma swój urok. I składa się na niego nie tylko natura, ale to wszystko dookoła. Ludzie, pogoda, nawet te wszędobylskie owce!
Gdy jest Pan w Polsce, za jakim norweskim przysmakiem tęskni Pan najbardziej?
Oj, za brunostem, zdecydowanie! Zaskoczę was i zapewne wielu obruszy się, ale całkiem ciekawy jest stek z wieloryba. Co prawda ma smak zbliżony do wątróbki wieprzowej, ale jest dosyć smaczny. Z drugiej strony zwykłe grillpøllse przegryzane podczas Dnia Konstytucji smakują niczym królewski posiłek.
Do jakiej grupy ludzi chcialby Pan trafić ze swoja książką, cena jest bardzo zachęcajaca. Jaki sposób promocji Pan wybrał, aby dotrzeć do Polaków w Skandynawii?
Najlepszą promocją jest rozmowa taka jak ta! Zależy mi na tym, by książka trafiła do każdego! Dlatego sprzedawana jest w takiej cenie. Uważam, że Norwegia i norwescy Polacy zasługują na świeże, pełne pasji podejście. Takie, które każe po prostu lubić ludzi i świat, bo w sumie o to w tym wszystkim chodzi, prawda? Chcę, by każdy w Norwegii mógł kupić „Dzikie Historie” i powiedzieć: tak, to o mnie. Bo w sumie taka jest ta książka: o tobie, o mnie, o was. Opowiadana jak relacja ze spotkania na promie odpływającym ze Świnoujścia. Dziękuję wszystkim, którym książka spodobała się, a jeszcze bardziej dziękuję tym, którzy przyczyniają się do jak najszerszego rozpowszechnienia „Dzikich Historii”. Oczywiście w drodze kupna.
W podsumowaniu książki napisał Pan, że Norwegia daje poczucie spokoju, czy mógłby Pan to rozwinąć?
Tylko ten, kto osiadł w Norwegii wie, o czym mówię. Ciężko to powiedzieć w paru zdaniach, bo najważniejsze jest to, co dzieje się „między słowami”, ale spróbuję. I nie chodzi tu o poczucie finansowego spokoju, choć jest on ważny. Ważne jest to poczucie, że jesteś akceptowany ze wszystkimi swoimi dziwactwami. Spotykasz się ze zrozumieniem, wsparciem w sytuacjach, które tego wymagają. Wiesz, że nie zostaniesz sam. Lubimy w Polsce mówić, że akceptujemy i lubimy siebie takimi jacy jesteśmy, ze wszystkimi wadami i zaletami. Wiecie, tylko w Norwegii odczuwamy to na własnej skórze.
Książka w wersji elektronicznej jest dostępna na: stronie empik i srebnykompas.pl