Polscy pracownicy są zdziwieni brakiem kontaktu ze strony policji i Inspekcji Pracy.
Zatrucie rtęcią
Filip Dittmann trafił do szpitala Haukeland z bardzo wysokim poziomem rtęci we krwi. Nadal zmaga się ze skutkami zatrucia.
– Nie rozumiem tego. Dlaczego nikt z nami nie rozmawia?
Minęło dwa i pół miesiąca od momentu, gdy dziewięciu pracowników trafiło do szpitala Haukeland z zatruciem rtęcią w pracy dla firmy Boliden Odda.
Ośmiu z nich to Polacy, zatrudnieni przez firmę pośredniczącą.
Mężczyzna, z którym rozmawiamy przez WhatsApp, nie jest w stanie utrzymać telefonu nieruchomo, obraz ciągle drży.
– Drżą mi ręce. Neurolog mówi, że to może minąć, ale trudno przewidzieć, kiedy.
Podobnie jak siedmiu innych polskich pracowników, którzy tej jesieni zatruli się rtęcią, mężczyzna nadal przebywa na zwolnieniu lekarskim. Pokazuje dokumentację ze szpitala.
We krwi wykryto u niego 774 nanomoli rtęci na litr. To bardzo dużo – norma wynosi mniej niż 25, a powyżej 75 konieczna jest interwencja.
– Jestem spawaczem. Jeśli nie mogę utrzymać ręki nieruchomo, nie nadaję się do żadnej pracy – mówi zrozpaczony.
Strach przed represjami
Ani Inspekcja Pracy (Arbeidstilsynet), ani policja nie skontaktowały się z nim.
Wie, że sytuacja, w której on i jego koledzy zatruli się rtęcią, jest przedmiotem dochodzenia, i sądził, że ktoś będzie chciał porozmawiać z osobami, które wykonywały pracę i teraz zmagają się z jej skutkami.
Poza drżeniem rąk mężczyzna opisuje również inne objawy, m.in. problemy z koncentracją.
Kiedy trafił do szpitala, miał również wysypkę na dużej części ciała oraz wybroczyny. Objawy skórne już minęły, a poziom rtęci we krwi znacznie się obniżył dzięki leczeniu i zażywanym lekom.
Chce pozostać anonimowy, ponieważ obawia się, że zostanie napiętnowany przez firmy rekrutujące pracowników z Polski do pracy w przemyśle w Norwegii.
Nietypowe zmęczenie
Filip Dittmann, który pracował dla firmy Venco, zgodził się podać swoje imię i nazwisko. Venco delegowało go do BKS, a ta firma z kolei była podwykonawcą Boliden w Odda, odpowiedzialnym za realizację zlecenia.
Prace dotyczyły rutynowego przeglądu i konserwacji instalacji chemicznej, które prowadzone były równolegle z dużą rozbudową zakładu w ramach projektu „Green Zinc Odda”.
Konkretnie chodziło o usunięcie starych filtrów wewnątrz dużych zbiorników.
Dittmann wyjaśnia, że przeszli oni szkolenie BHT (szkolenie organizowane przez służbę medycyny pracy) za pośrednictwem komputera, uważa jednak, że powinni zostać specjalnie przeszkoleni do pracy wewnątrz zbiorników.
Obawia się również, że przez barierę językową ważne informacje o procedurach bezpieczeństwa nie dotarły do wszystkich pracowników.
Prace związane z usuwaniem filtrów rozpoczęły się trzeciego dnia jego pobytu w Odda. Dittmann pracował używając szlifierki kątowej.
Od 31 sierpnia do 9 września pracowali bez dni wolnych.
Filip relacjonuje, że używali specjalnych kombinezonów ochronnych, rękawic i hełmów, ale buty i hełmy były wielokrotnego użytku, co budziło jego wątpliwości.
Po kilku dniach jeden z jego kolegów dostał wysypki i wybroczyn. Sądzono, że to alergia. On sam nie miał wysypki, ale zauważył u siebie i innych nietypowe zmęczenie.
9 września pobrano im krew do badań.
Alarm rtęciowy
– Cieszyłem się na powrót do Polski w sobotę – wspomina Filip. Jednak 12 września zadzwoniono z firmowej służby zdrowia.
– Powiedziano nam, że musimy jechać do szpitala, bo są wyniki badań.
Filip i jego koledzy trafili na oddział ratunkowy szpitala Haukeland w Bergen. U niektórych pojawiła się wysypka. Wykonano kolejne badania i podano im tabletki selenu, które miały pomóc organizmowi pozbyć się rtęci.
U Dittmanna poziom rtęci wynosił 309 nanomoli na litr krwi.
Po leczeniu poziom spadł, ale nie wie, jak długo będzie odczuwał skutki zatrucia.
– Mam zwolnienie lekarskie do końca listopada. Chcę wrócić do pracy, ale mam problemy z równowagą, bóle głowy i kłopoty z koncentracją – wyjaśnia.
– Co sądzisz o postępowaniu podjętym po tym, co się stało?
– Na szczęście otrzymujemy pomoc medyczną i pokrywane są koszty leków. Ale nie rozumiem, dlaczego nie kontaktują się z nami ci, którzy badają to, co się wydarzyło. My, którzy wykonaliśmy tę pracę, możemy przecież powiedzieć Inspekcji Pracy i policji, co się wydarzyło i od kogo otrzymaliśmy instrukcje – mówi rozczarowany.
„Nie zawsze konieczne” jest rozmawianie z pracownikami
Magazyn dla pracowników zrzeszonych w związkach zawodowych poprosił policję i Norweską Inspekcję Pracy o komentarz, dlaczego nie rozmawiano z poszkodowanymi pracownikami.
– Sprawa została otwarta, ale nie będę wchodził w szczegóły dotyczące tej sprawy ani śledztwa – mówi prokurator policji Trygve Ritland z okręgu Vest.
Kiedy magazyn FriFagbevegelse pisał o tej sprawie 7 listopada, Ritland powiedział, że policja z zainteresowaniem przyjrzy się ustaleniom Inspekcji Pracy, a na razie jest za wcześnie, by mówić o tym, jakie kroki podejmie.
Kierownik sekcji Kjersti Marie Gjerd w Norweskiej Inspekcji Pracy mówi, że nie zawsze przeprowadza się rozmowy z pracownikami w takich przypadkach.
– Naszym zadaniem jest ustalenie, co się stało, i sprawdzenie, czy konieczne jest wskazanie działań naprawczych na przyszłość, aby podobne incydenty nie miały miejsca. Dlatego nie zawsze rozmawiamy z pracownikami w pierwszej kolejności; w poważnych przypadkach jest to bardziej naturalne dla policji – mówi Gjerd.
Nie wyklucza również, że w niektórych przypadkach rozmowa z pracownikami może być konieczna.
– W niektórych przypadkach uważamy, że konieczna jest także rozmawa z pracownikami, którzy brali udział w zdarzeniu. Zwykle jednak czekamy na kroki śledcze policji, aby nie utrudniać jej pracy. Wspieramy policję w ich działaniach, jeśli tego potrzebują – dodaje.
Inspekcja Pracy otrzymała już pelną dokumentację, której zażądała po incydencie w firmie Boliden w Odda i aktualnie przegląda materiały.
Czekają z komentarzem
Firma Boliden Odda otrzymała pytania dotyczące tego, jak firma planuje dalsze postępowanie w sprawie.
Otrzymaliśmy pisemne oświadczenie od dyrektor generalnej Boliden Odda, Helene Seim:
„Zdajemy sobie sprawę z powagi wszystkich takich zdarzeń. Nie chcemy komentować szczegółów, dopóki trwa śledztwo prowadzone przez Inspekcję Pracy. Czekamy na ich wnioski, które oczywiście weźmiemy pod uwagę.”
To podwykonawca BKS był odpowiedzialny za zlecenie, w wyniku którego dziewięciu pracowników zostało zatrutych rtęcią.
BKS nie odpowiedziało na nasze zapytania dotyczące tej sprawy.
Ostatnio, gdy magazyn FriFagbevegelse pisał o tym incydencie, Trygve Kjerpeseth, dyrektor generalny BKS Industrier, powiedział, że nie będzie się wypowiadał, dopóki nie otrzymają ostatecznego raportu od Inspekcji Pracy.
Fakty o Boliden Odda
Boliden znajduje się w Odda, w gminie Ullensvang w regionie Vestland, i jest jedyną hutą cynku w Norwegii.
Fabryka została założona jako Det Norske Zinkkompani A/S przez francusko-belgijską firmę górniczą Compagnie Royale Asturienne des Mines w 1924 roku.
Obecnie hutą zarządza Boliden AB, koncern zajmujący się górnictwem i przemysłem metalurgicznym, notowany na giełdzie papierów wartościowych w Sztokholmie.
W ubiegłym roku średnia liczba pracowników w fabryce wynosiła 377 osób.
Green Zinc Odda 4.0 (GZO) to nazwa rozbudowy w Boliden Odda.
Projekt ma budżet w wysokości 1,05 miliarda euro i polega na budowie najnowocześniejszej i najbardziej ekologicznej huty cynku na świecie.
Roczna produkcja ma zostać niemal podwojona, z 200 000 ton do 350 000 ton. Jednocześnie ma zostać zmniejszony ślad węglowy. Jest to jedno z największych rozbudowań przemysłowych w Norwegii po II wojnie światowej.
Boliden informuje, że ponad 7000 osób przeszło kursy bezpieczeństwa, aby pracować na placu budowy. Rozbudowa odbywa się równolegle z eksploatacją istniejącej huty cynku.
Tekst został opublikowany 29.11.2024 na łamach magazynu FriFagbevegelse (Magazyn dla uzwiązkowionych)