W najnowszym reportażu z Północy autorstwa Ilony Wiśniewskiej znajdziemy niewątpliwie także to, co znamy z jej poprzednich książek – uważność na ludzi (zwłaszcza z grup marginalizowanych) czy pieczołowitość w kunsztownym odmalowywaniu surowego krajobrazu. „Hjem” wyróżnia jednak większa niż dotychczas koncentracja na naturze. Podczas lektury można co prawda pójść tropem ludzkich bohaterów tej opowieści (w większości migrantów układających sobie życie w dalekim Tromsø) lub śledzić postępującą turystyfikację tego miasta-bazy wypadowej łowców zórz z całego świata, jednak motywem wiodącym pozostaje tu zdecydowanie elegia na odejście krysi i ich kuzynek. Odejście paradoksalne, bo objawiające się na razie… ich zintensyfikowaną obecnością. Krysi… czyli właściwie kogo?
„Krysia” to używana przez Wiśniewską spolszczona wersja norweskiego słowa „krykkje”, oznaczającego mewę trójpalczastą. Poprzez historię zmian warunków życia przedstawicielek tego gatunku i stosunku okolicznych mieszkańców do nich opowiada się tu o tym, jak my, ludzie, zdradziliśmy przyrodę.
Na pierwszym planie mamy w „Hjem” Bjørg, niezamożną Norweżkę u schyłku wieku średniego, zmuszoną przez rodzeństwo do wyprowadzki z niszczejącego starego domu. Najjaśniejszym punktem jej życia jest relacja z JJ – mewą od wielu lat rokrocznie krążącą między jej gospodarstwem a wybrzeżami Anglii. Każda wiosna to wypatrywanie, czy wróci. Każde jesienne pożegnanie to lęk, że właśnie to było ostatnie.
Autorka portretuje także innych ludzi życzliwych ptakom (a poza tym sama zaangażuje się w pomaganie zwierzętom w ramach tak zwanej „nauki obywatelskiej”, citizen science). Niestety aktywność tych osób – co ciekawe, bardzo często nie-Norwegów – i inne proptasie działania prowadzone w Tromsø to tylko kropla w morzu potrzeb.
Wielu mieszkańców tego miasta cechuje obojętność lub nawet wrogość wobec mew. A tymczasem naprawdę dzieje się źle, bowiem „tam, gdzie wiosną powinno być gwarno, jest cisza. A tam, gdzie dotąd było cicho, słychać krzyk”. A mniej poetycko: w ciągu ostatnich czterech dekad 80% ptaków morskich zniknęło z klifów norweskiego wybrzeża. Wymierają, ale szukając jeszcze ratunku, przenoszą się do miast. Zostają miejskimi krysiami. I tu nie wszyscy witają ich rozpostarte skrzydła z otwartymi ramionami.
Czasem na ptaki czekają na elewacjach budynków siatki, niekiedy kolce, innym razem bardziej skomplikowane systemy odstraszania jak ten nazwany „flock off” (flock to po angielsku stado, gra słów polega oczywiście na skojarzeniu z fuck off). Zdarza się także brutalne niszczenie już istniejących gniazd. A w internecie króluje często – choć tego przynajmniej mewy zrozumieć nie umieją – jawna nienawiść Norwegów niechętnych dzikiej przyrodzie. Wiśniewska ambiwalentny stosunek Norwegów do natury ocenia bardzo krytycznie: „Można odnieść wrażenie, że przyroda, powód norweskiej dumy, jest do zaakceptowania tylko wtedy, jeśli poddaje się pełnej kontroli i nie przeszkadza lobby hodowców owiec i myśliwym”.
To z winy ludzi – przez ocieplenie klimatu oraz przełowienie – krysie straciły swój nadmorski dom, a teraz ludzie przepędzają je też z nowego hjem. Nawet Bjørg, darząca jedną z mew prawdziwą miłością i zapewniająca jej hjem, pracowała latami w Widerøe, a więc w jednej z bardziej odpowiedzialnych za katastrofę klimatyczną branż…
„Człowiek nie rozumie liczb i wykresów, ale rozumie opowieści. Ty potrafisz je snuć i musisz to robić” – powiedział kiedyś pewien klimatolog do pewnego pisarza chcącego przydać się współczesnemu światu. Ilona Wiśniewska wspomina w „Hjem”, że to zdanie zapadło jej w pamięć. I bardzo dobrze. Ona też potrafi snuć opowieści i powinna to robić.
„Pisklęta spadają w ciszy”, ale czyjś głos nie pozwala o nich zapomnieć.