Dramatyczne chwile przeżyła grupa biwakowiczów, która postanowiła wykorzystać długi weekend na odpoczynek na świeżym powietrzu. Zamiast odpoczywać, wylądowali w szpitalu. W czwartek wieczorem szczęśliwie wszyscy wrócili do domu.
Sześcioro dorosłych i czworo dzieci przyjechało na popularny w Rogaland kemping Tengesdalsvatnet 17 maja, aby spędzić długi weekend na łowieniu ryb, wędrówkach i słodkim leniuchowaniu.
Wieczorem rozpalili grilla, aby przygotować kolację. A potem, aby rozgrzać namiot, użyli rozrusznika do grilla, który służy do rozpalania brykietów drzewnych lub węglowych.
Hiwa Farok Moradi, jeden z poszkodowanych, mówił w rozmowie ze Stavanger Aftenblad, że wejście do namiotu było otwarte, podczas gdy rozrusznik grillowy był włączony. Pół godziny przed pójściem spać, wyjęli rozrusznik z namiotu. Nie było dymu, wszystko wydawało się w porządku.
To Moradi obudził się pierwszy i stwierdził, że jeszcze trzy inne osoby w namiocie mają problemy z oddychaniem.
– Usłyszałem, że żona miała trudności z oddychaniem, więc zacząłem ją wyciągać. Po chwili druga i kolejna osoba zaczęły walczyć o oddech. Wtedy zdałem sobie sprawę, że to coś poważnego – mówił Moradi.
Moradi wyciągnął wszystkich z namiotu. Niektórzy, zaczęli szybko się budzić, dwie osoby były jednak nieprzytomne i trzeba było im podać tlen.
Poszkodowani bardzo szybko otrzymali pomoc.
– To było bardzo dramatyczne. Na szczęście otrzymaliśmy fantastyczną pomoc. Po naszym wezwaniu straż pożarna, policja i pogotowie lotnicze przybyły na miejsce po 10-15 minutach – mówił Moradi.
Pierwszej pomocy udzieliła również znajdująca się na tym samym kempingu kobieta.
– Kiedy rozmawiałem z AMK (Akuttmedisinsk kommunikasjonssentral, centrum powiadamiania ratunkowego – przyp. red.) wyszła z sąsiedniego namiotu i zaczęła pomagać. Siedziała z dziećmi i z dorosłymi, którzy byli w najgorszym stanie. Jestem bardzo wdzięczny za tę pomoc – dodaje.
Moradi szybko zdał sobie sprawę, że przyczyną problemów z oddychaniem może być rozrusznik do grilla. W rozmowie z dziennikarzem przyznał, że według reklamy rozrusznik można było używać również w namiocie, do tego byli przekonani, że mają dobrą wentylację.
– Wiele osób traci życie z powodu zatrucia czadem. Nam też mogło się to przytrafić, więc bardzo się cieszę, że wszyscy są już zdrowi. To była dla nas prawdziwa lekcja – mówi.
Wszystkich dziesięciu biwakowiczów trafiło do szpitala na pobranie krwi pozwalające stwierdzić stopień zatrucia czadem. Cała dziesiątka została sklasyfikowana przez szpital jako lekko ranni.
– Kilku z nas otrzymało tlen. Prawie cały czas spałem w szpitalu – mówił Moradi, który sam odczuwał jedynie ból głowy z powodu zatrucia czadem.
Przypominamy:
Tlenek węgla (kullos), zwany również czadem, jest trującym gazem bez koloru, smaku i zapachu. Dostaje się do organizmu wraz z wdychanym powietrzem. Nie jest drażniący, dlatego też trudno go wykryć. Powstaje w wyniku spalania przy niepełnym dostępie powietrza, kiedy brakuje odpowiedniej wentylacji. W odpowiednim stężeniu potrafi zabić ofiarę nawet w ciągu 20 minut.
Jeśli dostęp do tlenu jest słaby, rozpalony grill czy inne urządzenie używające ognia będzie generować tlenek węgla. Dotyczy to również grilli węglowych i dlatego nie należy ich używać w pomieszczeniach.