Od świtu przeszukiwaliśmy teren na północ od fortecy. Bez skutku. Trybun kategorycznie zakazał oddalać się poza miejsce, w którym poprzedniego dnia odzyskałem przytomność. Polecił również wrócić do twierdzy przed zapadnięciem zmroku.
Serce mi się krajało, gdy centurion zarządził odwrót. Jest jeszcze jedna szansa, pomyślałem nagle. Podszedłem do centuriona.
– Chciałbym sprawdzić jeszcze jedno miejsce – powiedziałem. – Jest pewna osoba, która może coś wiedzieć. Lepiej, żebym poszedł sam, centurionie. Wrócę przed zmierzchem, słowo legionisty.
– Nie dawaj słowa i nie oddalaj się od oddziału. Jeszcze i ty przepadniesz, jak reszta twojej kohorty – mruknął.
– Tam byli moi najlepsi przyjaciele! – Nie dawałem za wygraną. – Jeżeli nie zrobię wszystkiego, żeby im pomóc, to wolę zginąć!
Centurion pokiwał głową.
– Dobrze. Idź. Uważaj – powiedział, a ja oddaliłem się śpiesznie. Ruszyłem na zachód, w kierunku pagórka, przy którym tyle razy rozstawałem się z Igerną.
Szedłem przez wrzosowisko w stronę, w którą zawsze oddalała się moja ukochana po pożegnalnym pocałunku. Prędzej czy później natrafię na chatę jej babki, mówiłem sobie. Jednak grunt stawał się coraz bardziej grząski, okolica coraz dziksza… a na dodatek znad ziemi zaczęły unosić się pasma mgły. Nie chciałem znaleźć się pomiędzy nimi. Zatrzymałem się i rozglądałem niezdecydowanie. Przyznam, że walczyłem ze strachem niegodnym legionisty.
– Wróciłeś, Rzymianinie – odezwał się chrapliwy głos.
Wzdrygnąłem się. Stała przede mną wysoka, potężna stara kobieta o długich, rozpuszczonych siwych włosach. Nie wyglądała tak przerażająco, jak postać, która zaatakowala Darejosa i mnie, ale niesamowite wrażenie robiło to, że pojawiła się nagle, jakby wyłoniła się z kłębiącej się u jej stóp mgły.
To ani chybi straszna babunia Igerny – pomyślałem, kiedy ochłonąłem z zaskoczenia. Trzeba ją traktować z wyszukaną grzecznością.
– Witam panią – odezwałem się. – Czy mam do czynienia z szanowną babką panny Igerny? Mam na imię Arminiusz. Miałem okazję poznać pani wnuczkę…
Spojrzałem jej w twarz i przeszedł mnie lodowaty dreszcz. Wśród bruzd i zmarszczek błyszczały oczy równie piękne jak oczy Igerny, ale biła z nich zimna nienawiść.
– Wróciłeś, Rzymianinie – powtórzyła. – Skoro wróciłeś, to oddaj amulet. – Spojrzała na moje ramię. – To nie ten klejnot! Gdzie moja bransoleta?!
– Przepraszam – odrzekłem – ale nie wiedziałem, że miałem pani ją oddać. Sądziłem, że Igerna dała mi ją w podarunku. Oczywiście zwrócę ją pani, ale teraz nie mam jej przy sobie. Zainteresował się nią dowódca legionu i pożyczył ode mnie, aby zrobić kopię. Oddam, kiedy tylko dostanę ją z powrotem od trybuna Kasjusza.
– Trybun Kasjusz – powtórzyła gniewnie. – Przeklęci Rzymianie!
– Szanowna pani – powiedziałem – wiem, że nie darzy nas pani sympatią i rozumiem to. Za czasów pani młodości dochodziło do walk, być może straciła pani bliskich… ale to przeszłość. Od wielu lat staramy się żyć w zgodzie z tutejszą ludnością i wielu Celtów chwali sobie rzymskie rządy. Rozwija się handel i rzemiosło, budujemy miasta, porty, drogi, akwedukty…
– I amfiteatry – dodała ze złością.
– Tak, amfiteatry też – rzuciłem, z trudem powściągając irytację. – Ale nie przyszedłem tu rozmawiać o teatrze, tylko o amulecie. On naprawdę sprowadził mnie z powrotem, ale moi przyjaciele i koledzy zaginęli. Wnioskuję z tego, że pani zna się na magii.
Pogardliwie skrzywiła usta.
– Proszę, niech mi pani pomoże odnaleźć mój oddział! – wykrzyknąłem błagalnie. – To zwyczajni młodzi chłopcy, nie żadne krwiożercze potwory. Mieliśmy ubezpieczać budowę muru. On przecież ma ochraniać nas i was przed plemionami z Północy. Trybun sowicie panią wynagrodzi…
Wzruszyła ramionami.
– Nie dbam o waszych trybunów i nagrody. Co wy wiecie o Północy?! Północ was nie chce. Tutejsza ziemia też was nie chce. Obroni się przed wami.
– Widzę, że jest pani nieprzejednana – powiedziałem z goryczą. – Naprawdę nie da się pani ubłagać? Nawet gdyby Igerna przyłączyła sie do moich próśb?
– Igerna? Hmm… – starucha uśmiechnęła się złośliwie. – A gdybym powiedziała ci, że sprowadzę z mgieł twoich towarzyszy pod warunkiem, że na zawsze zapomnisz o mojej wnuczce i nigdy już się z nią nie zobaczysz?
Serce mi się ścisnęło. Ale wybór nie podlegał wątpliwościom.
– Przyrzeknę to pani – odpowiedziałem przez zaciśnięte gardło.
Rozległ się śmiech, ale nie chrapliwy rechot staruchy, tylko dźwięczny, dziewczęcy. Patrzyłem jak skamieniały. Rozwiane siwe włosy splotły się w złotobrązowy warkocz, z twarzy znikły zmarszczki. Stała przede mną dziewczyna, która niegdyś częstowała mnie aromatycznym cydrem.
– Tyle warta jest miłość Rzymianina! – śmiała się. – Nędznego rzymskiego komedianta! Nienawidzę was. Nienawidziłam was, kiedy mieczem zmuszaliście nas do posłuszeństwa, a jeszcze bardziej nienawidzę teraz, kiedy udajecie przyjaciół i opiekunów, pokazujecie na scenie waszych bogów, kradniecie nasze legendy, mącicie ludziom w głowach. Twoi towarzysze nie wrócą. To mój amulet ściągnął na was mgłę, a teraz ściągnie ją na cały York i twojego trybuna. Wszystkich was zabierze Władca Mgieł! Teraz twoja kolej, gladiatorze!
Chwyciła mnie za lewe ramię i nagle wypuściła je z okrzykiem bólu. Przez chwilę przyglądała się ze zdumieniem wielkiej oparzelinie na swojej dłoni, a potem twarz jej się skurczyła, na nowo pokryła bruzdami… włosy posiwiały jak pasma mgły… i wtopiła się w szare opary znad trzęsawisk.
Długo stałem jak wrośnięty w ziemię i przypatrywałem się mojej manicae. Promienna korona Apollina i jego lira lśniły niezwykłym blaskiem. Muzy wyciągały przed siebie instrumenty i maski niczym tarcze.
– Obroniliście mnie – szepnąłem i zawróciłem w kierunku fortecy. Nie byłem pewien, czy kiedykolwiek do niej trafię. Jednak Eboracum nie rozpłynęło się we mgle, a wartownik polecił mi zameldować się bezwłocznie u trybuna.
– Ta dziewczyna, trybunie – wyjąkałem zdyszany – to nie człowiek… to czarownica albo duch, nie wiem… Wszystko brzmi niewiarygodnie, ale przysięgam, że nie kłamię…
Wysluchał mojej relacji, skinął głową i zdjął srebrny ochraniacz z lewego przedramienia. Zobaczyłem ogniste znamię w kształcie węży o wilczych głowach.
– To się zdarzyło dwadzieścia pięć lat temu – rzekł. – Wówczas nie zaginęła cała kohorta, ale dwie centurie. Też straciłem przyjaciół. Ta dziewczyna… podarowała mi ten sam amulet, co tobie, a później kazała mi go zwrócić. Obiecywała, że jej babka odprawi nad nim zaklęcia, aby sprowadzić z powrotem moich żołnierzy. Nigdy więcej już jej nie spotkałem, a żołnierze oczywiście nie wrócili.
Umilkł na chwilę.
– Może powinienem był wczoraj ci o tym opowiedzieć – podjął. – Ale rzymskiemu oficerowi nie wypada wierzyć w czary ani rozprawiać o nich z podwładnymi. Wtedy, przed laty, wmówiłem sobie, że dziewczyna była zwykłą dziewczyną, która po prostu gdzieś wywędrowała, a obie centurie potonęły w bagnach.
Uśmichnął się smutno.
– Ale teraz pan wie, że to czary. Co zrobimy z tym przeklętym amuletem, trybunie? – spytałem.
– Próbowałem go zniszczyć – odparł. – Nie udało się. Nie roztopił się w ogniu. Wyszedłem w nocy za mury i utopiłem go w bagnie. Nad bagnami i tak zawsze jest mgła.
– Zaryzykował pan, trybunie, wyjście w nocy poza mury, na bagna, z tym okropnym przedmiotem? – spytałem z podziwem. – Przecież wiedział pan, że on sprowadza te mgliste potwory…
– Przyznam, że to nie była przyjemna wycieczka – rzekł. – Cóż, odpowiadam za fortecę i legion, a raczej to, co z niego pozostało – uśmiechnął się niewesoło. – Nie sądzę, abyśmy kiedykolwiek zobaczyli trzecią kohortę, Arminiuszu. Co do drugiej też mam poważne wątpliwości. Jak wspomniałem, tamte centurie, które zaginęły dwadzieścia pieć lat temu, nigdy nie powróciły i nigdy nie odnaleziono ciał żołnierzy.
Westchnąłem.
– Cóż, Arminiuszu, służbę musimy pełnić bez względu na trudne warunki – podjął trybun. – W tym roku musisz wcześnie zacząć przygotowania do Saturnaliów. Będziesz musiał wyszkolić nowych aktorów.
– Saturnalia?! – wybuchnąłem. – Czcigodny trybunie, nie mogę! Już nigdy nie będę w stanie napisać ani zagrać niczego wesołego!
Dowódca przyglądał mi się w milczeniu.
– Proszę mi wybaczyć – odezwałem się po dłuższej chwili. – Będą Saturnalia, trybunie. Napiszę komedię dla uczczenia pamięci gladiatorów z trzeciej kohorty. Antoniusz, Darejos i Lucjusz nie chcieliby płaczu i lamentów. Podobałaby im się wesoła uroczystość pożegnalna w dniach, kiedy wszystko dzieje się na opak.
Trybun skinął głową.
***
Minęło wiele Saturnaliów. Napisałem i wystawiłem wiele sztuk, przygotowałem wiele okolicznościowych obchodów. Przypadło mi także w udziale kierowanie uroczystościami żałobnymi po śmierci cesarza Hadriana. Chór śpiewał podczas nich także naszą dawną piosenkę gladiatorów. Widziałem, że znaczna część widowni ocierała łzy. Ludzie żałowali cesarza, który nie szczędził trudu na dotarcie do naszej prowincji na krańcach imperium.
Nigdy nie założyłem rodziny. Zastępował mi ją teatr. Kto wie, może tamtego strasznego dnia na wrzosowiskach wyrzekłem się nie tylko Igerny, ale każdej miłości poza umiłowaniem Apollina i Muz.
Przez długi czas nienawidziłem wieczornych mgieł, ale ostatnio to się zmieniło. Coraz chętniej wychodzę poza mury o zachodzie słońca i przypatruję się mgłom nad wrzosowiskami. Zdarza się, że dobiega z nich odgłos równego, marszowego kroku.
***
Dziś ich zobaczyłem! Z mgły wyłoniła się najpierw sylwetka chorążego z legionowym orłem, za nią czerwony pióropusz na hełmie centuriona Marka.
W pierwszym szeregu była luka: za centurionem szło trzech legionistów zamiast czterech. Tam było moje miejsce, powinienem maszerować obok Darejosa! Podbiegłem, ale zatrzymała mnie czyjaś niewidzialna dłoń.
– Poczekajcie na mnie! – krzyknąłem. – Centurionie Marku! Chcę iść z wami!
– Antoniusz! Darejos, Lucjusz! – wołałem rozpaczliwie, usiłując wyrwać się z niewidzialnego uścisku.
Spojrzeli na mnie, uśmiechnęli się porozumiewawczo i przesłali mi dłońmi szybkie pozdrowienie. Darejos wskazał na miejsce obok siebie, a z jego warg odczytałem:
– Już niedługo!
Centurion nie dostrzegał mnie. Spojrzał na oddział przez ramię.
– Centuria, śpiew! – zakomenderował. – Darejos, zaczynaj!
Znad oddalającej się ode mnie marszowej kolumny popłynęły znane słowa:
Gladiatorzy, gladiatorzy, Los nas śle na świata kres. Wróg przed Romą się ukorzy, Znów „alea iacta est”! Choć niejeden głowę złoży Tu w brytyjskich szarych mgłach, Żyć będziemy, gladiatorzy, W pieśniach druhów, w dziewcząt snach! Ave Caesar, ave Caesar, Morituri te salutant!
Ave Caesar, ave Caesar,
Morituri te salutant!
Pieśń oddalała się i ucichła wraz z marszowym krokiem, gdy słońce skryło się za horyzontem, a kolumna legionistów rozwiała się we mgle.
Ostatni raz czułem się tak szczęśliwy ćwierć wieku temu. Moi przyjaciele uśmiechali się radośnie, ich śpiew brzmiał tak dziarsko!
Wkrótce znów dołączę do trzeciej kohorty Dziewiątego Legionu. Skoro Antoniusz, Darejos i Lucjusz wyglądali na tak wesołych, to kto wie – może tam, dokąd podążają, istnieją amfiteatry?
Roześmiałem się do tej myśli i zanuciłem:
Gladiatorzy z mgieł krainy, Kres wędrówki bliski już. Wzejdzie słońce Apollina, Zwyciężymy w służbie Muz.
1 Comment
Gladiatorzy osiągnęli cel (wiem, że zakończenie było sentymentalne, ale właściwie dlaczego trzeba wstydzić się sentymentów?)
Ja też osiągnęłam cel wędrówki przez aktualny semestr i wkrótce wybieram się do polskiej “Ultima Thule”, czyli do okolic Jeleniej Góry. Razem z gladiatorami oraz innymi bohaterami moich opowiadań dziękuję Czytelnikom i życzę miłego lata!