Zbliża się wyjazd do Polski, a emocje go poprzedzające mieszają się niczym farby. Zazwyczaj dominuje żółty, który radośnie maluje przede mną myśl o spotkaniu z najbliższymi. Zielony daje nadzieję na bezpieczną podróż, niebieski przypomina o zaplanowanych wizytach i formalnościach. Jest i czerwony – reisefieber, zdenerwowanie przed podróżą. Zwykle było to zaledwie kilka kropel emocji, ale nie tym razem. W początkach lipca 2021 roku stres związany z wyjazdem potęgowany wciąż zmieniającymi się obostrzeniami i wymogami zdominował wszystko, przyćmił radość, przygasił nadzieję. Próbuję być na bieżąco z rządowymi wiadomościami, ale to nieszczególnie mnie uspokaja. Na kilka tygodni przed datą wyjazdu, z natręctwem muchy wraca do mnie myśl o kwarantannie, na którą każdy z naszej pięcioosobowej rodziny może zostać wysłany, jeśli tylko niefortunnie spędzi kilka chwil w towarzystwie osoby zarażonej koronawirusem.
Dzień przed wyjazdem wykonuję test. A może okaże się, że wynik będzie pozytywny, mimo że czuję się zdrowa jak ryba? Zresztą kobieta ze stacji testowej podając mi wynik stwierdza ze smutną miną „Niestety masz COVID-19”. Wciąż czuję się wyśmienicie, więc bez zdziwienia przyjmuję jej śmiech. Żartowała. Nawet mnie ucieszyło, że w tych ponuro-pandemicznych okolicznościach można znaleźć przestrzeń dla żartów. Na chwilę się rozluźniam.
Jedziemy samochodem.
Z Kristiansand do Hirtshals mamy przeprawić się promem. Na dzień przed podróżą dostaję informację od Color Line, by nie przyjeżdżać na przystań za wcześnie. Zwykłe zalecenie to przybycie minimum na godzinę przed rejsem. Tym razem wystarczy przyjechać z półgodzinnym wyprzedzeniem. Przyjeżdżamy o 7.30, przed nami zaledwie jeden samochód. Kontroli certyfikatów/wyników testu dokonuje pracownik Color Line stojący przed bramką odpraw. Po pięciu minutach parkujemy już pod pokładem.
Część promu zamknięta jest dla podróżnych, w tym przestrzeń dla dzieci. Mimo to bez trudu znajdujemy wolne miejsca – płynie z nami zaledwie garstka ludzi. Bez problemów docieramy do Danii, skąd przez Niemcy jedziemy do Polski. Testy z negatywnym wynikiem na COVID-19 leżą w schowku, nikt więcej o nic nas nie pyta i nie kontroluje. Przekraczając granicę duńsko-niemiecką widzimy kontrolę graniczną odbywającą się po przeciwnej stronie autostrady. Jest to jednak częsty widok – Duńczycy lubią wiedzieć, kto wjeżdża do kraju od strony południowych sąsiadów.
Oprócz remontów drogowych nie natrafiliśmy na żadne utrudnienia. Na teren Niemiec, a potem Polski, wjechaliśmy przez nikogo niezauważeni. Zastanawiało mnie, kto miałby sprawdzać status zdrowotny podróżnych, skoro na przejściu granicznym nie było żywej duszy.
Wyjeżdżając, niezależnie od sposobu podróżowania, pewnie odczuwać będziemy więcej stresu. Nasze obawy, mimo aktualizowania informacji na temat obowiązujących przepisów, wynikają z niepewności, co do rzeczywistej sytuacji. Wkraczamy w nowe.
Nasza redakcyjna koleżanka na początku lipca leciała wraz z rodziną z Norwegii do Polski. – Nie robiliśmy testów w Norwegii. Byliśmy na lotnisku dużo wcześniej, jednak okazało się, że było bardzo spokojnie – opowiada Joanna. – Lotnisko świeciło pustkami, może dlatego, że lot mieliśmy o 22:00. Wszystko przebiegło spokojnie i bez problemu. Po przylocie do Krakowa podróżni musieli ustawić się w kolejce, by w jednym z trzech okienek przedstawić test zrobiony w Norwegii. – My nie robiliśmy testu w Norwegii, w związku z tym musieliśmy uzupełnić specjalny formularz, jeden dla każdego, bez względu na wiek. Trzeba było w nim podać dane osobowe, numer PESEL oraz adres zamieszkania w Polsce. Od tego momentu podróżny objęty jest kwarantanną do czasu zrobienia testu i przedstawienia negatywnego wyniku. Kolejka była dość długa, zajęło nam to ok. 15 min. Ważna informacja: jeśli test robi się dopiero w Polsce, muszą go wykonać także dzieci. My tego nie wiedzieliśmy. Myśleliśmy, że jeśli rodzice go zrobią i będą mieć wynik ujemny, to dzieci są z testu zwolnione. A tu po tygodniu dzwoni telefon, przedstawia się funkcjonariusz policji informując, że przyjechali sprawdzić czy dzieci (3 oraz 7-latek) są w domu na kwarantannie. Na szczęście byliśmy w domu, w innym wypadku mogliśmy zostać ukarani mandatem. Nikt nas o tym wcześniej nie informował. Jeśli macie możliwość zrobienia darmowych testów w Norwegii, to warto je zrobić, jeśli zaś trzeba za test płacić ok. 1000 koron, to lepiej jednak zrobić je w Polsce. Robiliśmy test szybki z wynikiem za godzinę i płaciliśmy 100 zł. Cena może się różnić, w zależności od miejsca jego wykonania.
Przedstawionych relacji nie można wziąć za pewnik – każda podróż może wyglądać inaczej. Wiem jedno – wyobrażenia o podróży oparte na zagmatwanych przepisach, póki co na szczęście są odległe od rzeczywistości.
Zdjęcia: K. Karp