Aleksandra i Karol to para, którą łączy wiele. Między innymi zamiłowanie do żeglugi, dwójka dzieci i uczucie, które nadało kształt całości. Od 2018 roku przeżywają morskie przygody na swoim jachcie Fatuhiva, a odkąd na świat przyszły dzieci, stały się pełnoprawnymi członkami załogi. I właśnie głównie z myślą o 5-letnim Filipie i 3-letniej Sarze zorganizowali rejs, najdłuższy w życiu dwójki pociech.
Postanowili płynąć z Norwegii do Polski, pamiętając o tym, co w oczach najmłodszych członków załogi ma największą wartość. Dlatego w portach zamiast tawern z zimnym piwem szukać będą raczej lodziarni z nie mniej zimnymi lodami, a w planach mocnym punktem będą odwiedziny pobliskich placów zabaw i tego, co można odkryć i zwiedzić. Po najdłuższym jak dotąd przelocie w życiu dzieci, czyli klikunastogodzinnym rejsie z Norwegii do północnej Danii, czeka ich zabawa w Legolandzie.
Ostateczny cel podróży to Szczecin.
Wspólnego czasu przed rejsem nie mieli zbyt dużo: oboje z Karolem są zatrudnieni na pełnych etatach, a przygotowania łodzi przed sezonem wymagały wielu godzin pracy. Zawsze znajdą się rzeczy, które trzeba zrobić i takie, które zrobić się powinno. Dlatego wspólna podróż, na którą przeznaczyli dwa miesiące, będzie świetną okazją, by to nadrobić.
– Mam nadzieję, że będzie wakacyjnie, że będzie piękna pogoda. Jesteśmy nastawieni na poznawanie i bycie razem – mówi Aleksandra.
Maluchy w swoim niedługim życiu spędziły na pokładzie prawdopodobnie więcej godzin, niż niejeden z Czytelników. Filip towarzyszył rodzicom w rejsach zanim ukończył pierwszy rok życia. Jego młodszą siostrę, jeszcze zanim przyszła na świat, bujały morskie fale, gdy Aleksandra wraz z Karolem robili przeprawę nowo zakupionym jachtem z Uskedalen do Kristiansand. Okazji do żeglowania było wiele.
– Nawet te przestrzenie na łódce im pasują, skala jest dziecięca, jakby stworzona specjalnie dla małych – opowiada Aleksandra, która sama rozpoczęła przygodę pod żaglami mając pięć lat.
Jacht jest dobrze przygotowany na przyjęcie najmłodszych żeglarzy: na pokładzie znaleźć można klocki, farby, plastelinę, książki oraz gry.
– Można sterować, robić węzełki, liczyć zwierzęta. Trochę jak w samochodzie, z tą różnicą, że masz toaletę – śmieje się Aleksandra. – Jedna osoba musi mieć kontrolę nad łódką, a druga nad dziećmi.
Największym wyzwaniem był okres, gdy dzieci miały od roku do 2,5 lat. To wiek, kiedy maluch chce wszędzie wejść i trudno mu cokolwiek wytłumaczyć. Teraz jest już tylko lepiej.
Aleksandra, z wykształcenia graficzka i architektka, w czasie licznych podróży lubiła prowadzić zeszyty, w których różnymi technikami opisywała przeżycia i zdarzenia. Tym razem, chcąc zaangażować dzieci, wspólny „pamiętnik” prowadzić będą na pomalowanej na biało ścianie w mesie, na której oprócz trasy rejsu mają znaleźć się pamiątki z podróży. Niesamowicie będzie zobaczyć efekty tej współpracy.
Morska podróż do Polski ma być niespieszna, a dobry, wakacyjny nastrój sprawą pierwszego rzędu. Załoga nastawiona jest na atrakcje i relaks. Powrót natomiast będzie, w miarę możliwości, sprawnym pokonywaniem mil morskich w stronę Kristiansand.
Załoga Fatuhivy wyruszyła w swój najdłuższy jak dotąd rejs 5 czerwca.
Czekając na odpowiednie okno pogodowe pierwsze dwa dni spędzili w okolicy Kristiansand. W końcu brak wystarczająco dobrej pogody i sprzyjającego wiatru skłoniły ich do zmiany planów i zamiast do duńskiego Thyborøn, pierwszy przelot odbył się na trasie Kristiansand – Hanstholm czyli najbliższego portu w Danii. Trwał 12 godzin. Najmłodsi zaliczają rejs z pewnością do udanych, gdyż nic lepiej nie kołysze do snu niż morskie fale. Dorosła część załogi przyzwyczajona do trudów nocnych przelotów, po dotarciu do celu zregenerowała siły krótką drzemką, by wkrótce potem udać się na ląd, oglądać stare rybackie łodzie.
Dla nas obojga był to pierwszy przelot przez morze tylko w dwie osoby, bo bąbelków do pomocnej załogi zaliczyć nie można. Mnie zaskoczyła trochę choroba morska, ale nie uniemożliwiło mi to sprawowania mojej wachty. Najpierw wiało i bujało dość mocno, musielismy dwukrotnie refować grota i dość mocno Genuę. Potem wiatr osłabł, płynęliśmy na silniku, a na koniec znowu na żaglach.
Aleksandra
O przygodach załogi Fatuhivy będziemy Was, drodzy czytelnicy, informować. Zachęcamy również do obserwowania konta Fatuviva Sailing na facebooku i Instagramie.