Dlaczego warto jechać do Legolandu?
Zanim dojechaliśmy nad Wielki Bełt*, pojawiły się dwa małe bełty – w wykonaniu córeczki i synka. To zasługa duńskiej diety – żelki po śniadaniu (oraz pewnie niezbyt rozgarniętej mamy). W każdym razie Wielki Bełt widziany w ciągu dnia jest imponujący. Ale trzymając się głównego wątku rozrywkowego – dojechaliśmy do Billund** przed godziną 12.00. Dzieci w pełnej ekscytacji, już przed wejściem witały się z każdym lego-ludkiem, którego spotkać można na parkingu. A potem z tymi w środku.



Też czułam ożywienie. A gdy przekroczyliśmy bramę wejściową i zobaczyliśmy Miniland (mini miasteczka z klocków), poczułam zachwyt. Urzekła mnie zwłaszcza dbałość o szczegóły w tworzeniu tego małego świata. Figurki świadczą o tym, że miasteczka powstały wiele lat temu (Legoland otwarto w 1968 roku; współczesne ludziki lego wyglądają po prostu… nowocześniej). Jednak ten „retro” styl ma swój urok, a konstrukcje są zachwycające. Życie w miasteczkach toczy się swoim spokojnym rytmem i odbywa się na lądzie, w wodzie, a nawet pod nią (zobaczymy na przykład wieloryby przy platformie wiertniczej na Morzu Północnym).
Długo można by tu chodzić, najlepiej jednak zostawić to na koniec dnia, ponieważ wszystkie ruchome atrakcje przestają działać na godzinę przed zamknięciem parku.

Nasze dzieci wsiadają do pociągu, później przesiadają się do autka safari, a potem zaczyna się zabawa na całego. Biegają w podskokach i nie mogą się doczekać, kiedy wejdą na kolejną atrakcję. Szczęśliwie większość naszych maluchów kwalifikuje się do wejścia na żabkę (najbardziej poszkodowani to 5 latek, oraz dwulatek, któremu trudno zaakceptować, że starsze dzieci wchodzą do tajemniczych pomieszczeń, z których płynie muzyka, a jemu pozostaje zabawa klockami duplo, które znajdują się w pobliżu).

Korzystanie z większości atrakcji uzależnione jest od wzrostu. Przed wejściem stoi pracownik parku i wykorzystując zbudowaną z klocków miarkę robi selekcję. Minimum to 90 cm, ale to nie wystarcza, by dostać się wszędzie (zdaje się, że 130 cm wzrostu daje taką gwarancję). Tylko kobiety w ciąży spotykają podobne ograniczenia, co najmłodszych. Dla maluchów jest jednak strefa Duplo, gdzie nikt nie wtrąca się w prywatne sprawy – nie pyta o wiek i nie sprawdza czy sięgasz już metr nad ziemię. Tutaj dwulatek mógł odbić sobie wszystkie niedole. W strefie Duplo jest naprawdę uroczo – oldschoolowa karuzela z konikami, samolociki, lokomotywki, kolejki górskie, super plac zabaw – czekają na miłośników dobrej rozrywki.
Przez większość czasu zajmowałam się maluchami, podczas gdy starsze dzieci i dzieci zupełnie duże (czyli rodzice) bawili się to tu, to tam. Mi pozostawała rola zabawiaczo-obserwatora i pierwszy raz z taką wyrazistością poczułam radość z uciechy, jaką mają dzieciaki.
Najwięcej atrakcji jest dla pociech powyżej 5 roku życia. Starsi z pewnością też znajdą coś dla siebie i piszę to z perspektywy nas, rodziców (30+). Są rollerkostery, które choć może nie zwalają z nóg, dostarczają emocji. I przede wszystkim dużo rodzinnej rozrywki. Dawno nie ubawiłam się tak, jak wtedy, gdy gasiliśmy wspólnie pożar. Panowie – tatusiowie z dużym przejęciem i determinacją postanowili wygrać konkurencję, co im się nie udało, mimo profesjonalnych kasków założonych przed misją i stróżek potu wypływających spod nich na ich czoła. Mi stróżki płynęły z oczu, nie z wysiłku, tylko ze śmiechu, gdy na nich patrzyłam. Dzieci też jechały, też gasiły, ale z pewnością nie podeszły do zabawy tak ambitnie, jak tatusiowie.
Plusy Legolandu są takie, że nie ciągnie się w nieskończoność. Nie jest olbrzymim parkiem, którego przejście z jednej strony na drugą zwala z nóg. Wszystko wydawało mi się bardzo przyjazne dla dzieci. Urzekła mnie dbałość o szczegóły, które maluchy wychwytują po mistrzowsku. Na przykład to, że pracownicy na głowach mają czapki bejsbolowe do których przymocowane są klocki, dzięki którym można się dowiedzieć, gdzie pracują. I tak – pan obsługujący karuzelę z samolotami, ma mały samolocik, pani pracująca jako „maszynistka” ciuchci na czapce ma lokomotywę. W ogóle wydaje mi się, że praca w takim miejscu może być interesująca i pozwala wykazać się kreatywnością (co pewnie zależy od stanowiska). W całym parku bardzo wiele elementów zbudowanych jest z klocków i przecież ktoś musi je układać.
Zjedliśmy obiad w Polar Pizza & Pasta. Tam oprócz smacznej pizzy znaleźliśmy przeszklone pingwinarium. Gdy dzieciaki zjadły, pobiegły oglądać ptaki i o dziwo było cicho i spokojnie. Świetny patent. Chyba kupię pingwiny do domu 🙂
Praktyczne informcje
Bilety kupować najlepiej przez internet, można sporo zaoszczędzić. I warto sprawdzić kalendarz, bo park nie jest czynny codziennie. Możesz zrobić to tutaj: Legoland kalendarz. Najlepiej jest pojechać poza sezonem, wówczas ceny są niższe i nie ma kolejek. My mieliśmy szczęście, ponieważ pojechaliśmy tam pod koniec września i był to czas, kiedy przybywało tam niewiele osób. Dzięki temu niemal bez czekania mogliśmy korzystać z wszystkich rozrywek. W dodatku słońce świeciło wytrwale.
W okolicy jest jeszcze sporo atrakcji dla rodzin (m.in. Lalandia – centrum wodnych rozrywek, park Safarii Givskud).
p.s. Brzmi jak artykuł sponsorowany, prawda? Ale nikt nam za to nie płaci. Szkoda. Mimo to szczerze polecamy.
* Wielki Bełt (duń. Storebælt) – to cieśnina na Morzu Bałtyckim, położona między duńskimi wyspami Fionią i Langeland, a Zelandią i Lolland. Most nad Wielkim Bełtem łączy wyspę Zelandię i Fionię i o każdej porze dnia robił na nas duże wrażenie, choć największe chyba nocą.
** Dlaczego park znajduje się akurat w Billund? Bo tu, w 1932 roku powstało przedsiębiorstwo zabawkarskie, które w 1934 przyjęło nazwę Lego. Lego po łacinie znaczy czytam, zbieram, lecz nazwa powstała ponoć jako skrót duńskiego zwrotu „Leg godt” (baw się dobrze).
Początkowo firma produkowała m.in. zabawki z drewna. Od 1947 zaczęła wykorzystywać do produkcji tworzywa sztuczne. Pierwszy rodzaj klocków wyprodukowano w 1949 roku i przyniosły one firmie ogromną popularność. W 2010 koncern Lego posiadał ok. 70% udziałów w światowym rynku klocków, a to znaczy, że jego produktami bawi się rocznie ok. 400 mln ludzi.
Do zbudowania parku, oprócz tradycyjnych materiałów, zurzyto ok. 60 milionów klocków i co ważne, żaden z nich nie był docinany albo przerabiany.
Zdjęcia bez podpisu: Katarzyna Karp