Telewizja wypada z naszych łask. Trudno się temu dziwić; swoją uwagę coraz częściej przenosimy na platformy streamingowe, które pozwalają nam dobrać treści do naszych zainteresowań i zasobów czasowych, oraz na portale rodzaju YouTube, gdzie znaleźć można treści już w zasadzie każdego rodzaju, podane w najróżniejszych formach.
Sama nie korzystam zbyt często z telewizji w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, chyba, że trafię na pozbawioną wi-fi hyttę – wtedy z ciekawością przeglądam kanały. Według mnie telewizja często proponuje treści przestarzale, krzykliwe, o wątpliwej estetyce i formatach, które ze wszystkich możliwych emocji najczęściej wzbudzają zażenowanie. Rozumiem więc, dlaczego coraz więcej z nas decyduje się na pożegnanie się albo z teleodbiornikami, albo z telewizją w tradycyjnym tego słowa znaczeniu.
Telewizja jako zasób naukowy
Dziś jednak chcę opowiedzieć o telewizji jako wspaniałym narzędziu do nauki języka norweskiego. Oglądając wartościowe programy możemy w przyjemny sposób podszkolić naszą znajomość języka – poszerzyć słownictwo albo osłuchać się z potocznymi zwrotami. A co więcej, stworzyć sobie bazę tematów do zagajenia rozmowy z naszymi norweskojęzycznymi znajomymi.
Przyznam się, że mnie też czasem nachodzi ochota na obejrzenie polskiej telewizji. Na fali niedawnych protestów w Polsce zaopatrzyłam się w internetowy abonament jednej ze stacji telewizyjnych i z wypiekami na twarzy śledziłam najnowsze wydarzenia polityczne. Wkrótce po tym zaczęłam przypominać sobie ulubione polskie seriale i zanim się obejrzałam, jedną nogą stałam znów w Polsce. A tych polskich spraw niestety nikt ze mną ani w pracy, ani na uczelni nie dzielił, nie dyskutował, nikt nie rozumiał mojego wielkiego strapienia problemami Rzeczypospolitej i jej obywateli. Narosło wtedy we mnie poczucie obcości i odosobnienia.
Oczywiście, nie chcę nikogo przekonywać, że udany proces integracji zależy od posiadania bądź nie dostępu do polskich kanałów telewizyjnych, ale prawdą jest, że uparte szukanie treści po polsku temu procesowi na pewno nie służy. Miałam kiedyś znajomą, która w Norwegii mieszkała od dziecka, a po osiągnięciu pełnoletności zdecydowała się jednak wrócić do kraju. Abstrahując od osobistych motywacji tego wyboru, przytoczę część opowieści, którą od niej zasłyszałam: rodzice po przyjeździe zamontowali antenę satelitarną, gwarantującą dostęp do polskich kanałów. Otoczyli się polskimi znajomymi. Nic w ich domu nie zdradzało, że znajdują się gdzieś na dalekiej północy. W tamtym domu niemal udawano, że „tutaj jest Polska”. Ciężko musiało się żyć w dwóch rzeczywistościach – norweskiej “na zewnątrz” i polskiej w domu. Rodzina nie popisała się też chęcią próby zaakceptowania norweskiej rzeczywistości, śledząc wyłącznie to, co polskie. I tu znów wyjdę naprzeciw ewentualnym oskarżeniom – w podtrzymywaniu tożsamości narodowej i przynależności nie ma absolutnie nic złego. Ale przyjeżdżając do nowego kraju warto wykazać się dobrą wolą poznania języka i kultury tegoż kraju. Trzeba też przyznać się samemu przed sobą, że “dom” zostawiliśmy za sobą i nie zrywając z nim więzi, adaptować się do nowego otoczenia.
Prawdą jest również, że telewizja nigdy nie odzwierciedla rzeczywistości w pełni. Często nie jest jej nawet bliska. Jednak oglądając programy informacyjne można dowiedzieć się, jaka narracja panuje w norweskiej debacie publicznej. Jakie sprawy są dla Norwegów istotne i jakie problemy zaprzątają im głowę. Co więcej – można usłyszeć, o czym się dyskutuje i co może nas w niedalekiej przyszłości czekać – jako imigrantów, mieszkańców czy jako konsumentów.
Bliżej norweskiej codzienności
Oglądanie telewizji pomogło mi zarówno językowo jak i poznawczo. Niewiele typowo norweskich wydarzeń, świąt bądź tutejszych aspektów kulturowych jest mnie w stanie zaskoczyć, choć mieszkam w Norwegii stosunkowo krótko. Zaczęłam rozumieć pewne zachowania, widząc ich przykłady w filmach i serialach. Zrozumiałam znacznie lepiej niektóre norweskie tradycje – ukazane inaczej niż w schematycznych opisach książkowych. Uzyskałam ciekawe spojrzenie na Norwegię. Takie trochę od środka. Nie tylko wzbogaciłam swoje słownictwo, ale też osłuchałam się z wieloma dialektami. W norweskiej telewizji nie jest wstydem mówić z akcentem, który odbiega od standardu, albo posługiwać się słowami typowymi dla swojego regionu. W telewizji język jest żywy i dużo bardziej nowoczesny niż w książkach i na kursach. I owszem, będą zdarzać się wpadki. Nigdy nie zapomnę, jak odezwałam się do mojego wykładowcy jakimś zupełnie slangowym zwrotem, a biedny tak się zdziwił, że aż poczerwieniał. „Skąd ty to wzięłaś?”, spytał, na wpół wstrząśnięty, na wpół rozbawiony, a ja odpowiedziałam zgodnie z prawdą: „Z telewizji”. I chociaż nie był to najbardziej fortunny zwrot pod kątem mojej kariery akademickiej, to nie zliczę razów, kiedy wpasował się idealnie w nieformalne sytuacje socjalne – gdzie każde sztywne wyrażenie rodem z podręcznika do nauki języka brzmiałoby śmiesznie i nienaturalnie.
Norweska telewizja oferuje nam dwa nieocenione dobrodziejstwa: są to napisy do niemal każdego programu oraz platformy streamingowe. Ba, nawet norweskie filmy w kinie wyświetlane są z norweskimi napisami! Muszę przyznać, że nie byłabym często w stanie pojąć treści norweskich produkcji, gdyby nie te napisy. Ktokolwiek wpadł na ten pomysł, chwała mu.
Generalną zasadą przy oglądaniu norweskiej telewizji jest: oglądaj. Nie zatrzymuj się na każdym nieznanym słowie; fabułę wyczytasz z kontekstu. Powtarzane w podobnych sytuacjach zwroty i słowa prędzej czy później wpadną ci do głowy. Bądź też uważny/-a: puszczenie sobie norweskiej telewizji w tle do obierania ziemniaków niewiele da. Ta czynność wymagać będzie pełnego skupienia, dlatego warto poświęcić na nią chwilę wolnego czasu. Zachęcam do dzielenia się swoimi ulubionymi filmami, jeżeli takie macie. A ja już wkrótce opowiem Wam trochę o norweskich serialach i programach, które sprawdziły się u mnie.
Zdjęcie: Jonas Leupe z Unsplash