***
– Mnie już słów brak – oświadczyła dobitnie mama, gdy ostatnia gromadka rozweselonych poddanych opuściła zamkowy dziedziniec nieco chwiejnym krokiem przy akompaniamencie dziarskich przyśpiewek. – Arturze – zwróciła się do ojca – mam nadzieję, że tym razem odpowiednio ukarzesz chłopców. To już przechodzi ludzkie pojęcie, co oni wyczyniają! Muszą wreszcie poczuć męską rękę!
Ojciec pokręcił głową.
– Męskich rąk mają pod dostatkiem w królewskim garnizonie. Teraz są na wakacjach. Poza tym przecież niczego złego nie zrobili, Bessie – rzekł łagodnie.
Mama wzniosła oczy ku niebu.
– Nic złego?! Postawili zamek w gotowość bojową, wpędzili w panikę wieśniaków z całej okolicy!
– Taki próbny alarm czasem się przydaje; nasi strażnicy potrzebują ćwiczeń – odrzekł pogodnie ojciec. – Wieśniacy, jak mi się wydawało, do nikogo nie mieli żalu, wręcz przeciwnie, miło spędzili wieczór. A Ian i Richie wcale nie zamierzali wywołać tego całego zamieszania. Bawili się.
– Bawili! – przerwała mu mama z przekąsem. – Tak, znowu się bawili! Czy wy sobie nie możecie wymyślać rozsądniejszych zabaw?! – zwróciła się do nas oskarżycielskim tonem. – Normalni chłopcy to najwyżej od czasu do czasu stratują końmi parę zagonów zboża albo zastrzelą świnię biorąc ją przez pomyłkę za dzika… a Ian i Richie muszą urządzać awantury, o których potem mówi całe hrabstwo i pół diecezji!
Ojciec znów ujął się za nami.
– Ich zabawa nie była taka znowu nierozsądna, Bessie – rzekł. – Ćwiczyli uwalnianie się z więzów; to się im może w przyszłości bardzo przydać. Richie doskonale sobie poradził, muszę przyznać, że mi zaimponował.
– Tak – mama westchnęła z rezygnacją. – Typowo męska rozrywka: uwalnianie się z więzów. Wy to lubicie. A ty, Arturze, jeszcze ich za to chwalisz!
– Owszem – Ojciec filuternie się uśmiechnął. – Uważam za chwalebne zrywanie wszelkich więzów poza przyjacielskimi, rodzinnymi i małżeńskimi. Te ostanie są święte, a przy tym bardzo miłe. – Pocałował mamę w rękę.
Widziałem, że matka była już całkowicie udobruchana, ale dla zasady musiała jeszcze przez chwilę się posrożyć.
– Ciekawe, co oni następnym razem wymyślą – burknęła. – Przed Wielkanocą utopili moją ulubioną łódź spacerową – cud, że sami nie potonęli – przed Zielonymi Świątkami napadli na księdza przeora, mało biedak ataku serca nie dostał… A kiedy ostatnio byliśmy w Castle na srebrnym weselu Mortimerów, to wszystkie damy wypytywały mnie o bezgłowego upiora ze Sleighstone! Chciały wiedzieć, czy odprawiliśmy egzorcyzmy i wyświęciliśmy posiadłość, i czy to pomogło!
– No, ale ten upiór to był niezły pomysł, sama to chyba musisz przyznać, moja droga – powiedział ojciec, a mama nie potrafiła już utrzymać surowej miny. Oboje wybuchnęli śmiechem.
***
Śpieszę wyjaśnić, że nasz atak na przeora augustianów, o którym wspomniała moja mama, był niezamierzony i wydawał nam się drobnym incydentem na tle całokształtu naszej działalności.
Było tak: bawiliśmy się w krucjatę. Na Bazylikę Grobu Świętego najbardziej nadawałaby się zamkowa kaplica, ale byliśmy pobożnymi chłopcami i w żadnym wypadku nie zbezcześcilibyśmy świątyni używając jej jako miejsca igraszek. Zadowoliliśmy się zakrystią. Richie zaczaił się w niej jako wódz Saracenów, a ja – w roli krzyżowca – miałem go stamtąd wyprzeć. Do wieczornego nabożeństwa pozostawało kilka godzin, więc byliśmy przekonani, że ksiądz kapelan nie pojawi się w zakrystii; w godzinach poobiednich zwykle ucinał sobie drzemkę.
Nie przewidzieliśmy, niestety, że właśnie tego popołudnia, na które zaplanowaliśmy oblężenie Jerozolimy, przyjedzie do Sleighstone z niezapowiedzianą wizytą przeor augustianów z Yorku i że nasz ksiądz kapelan zechce się przed dostojnym gościem pochwalić nowym mszałem, sprowadzonym aż z Francji.
W momencie, gdy rozwarły się drzwi zakrystii od strony kaplicy, wyskoczył na obu duchownych zamaskowany Saracen – z imieniem Allaha na ustach i zbrojny w zakrzywiony jatagan (pochodzący z kolekcji mojego ojca) – a ja – zaczajony pod drugim wejściu, od strony komnat – uznałem dziki wrzask Richiego za sygnał do rozpoczęcia szturmu, zatem wpadłem do zakrystii z obnażonym mieczem i donośnym okrzykiem: „Precz z miejsca świętego, wy psy niewierne!”
Po paru chwilach zamieszania sytuacja się wyjaśniła. Grzecznie przeprosiliśmy obu duchownych, a ksiądz przeor – po ochłonięciu z pierwszego zaskoczenia – wykazał się poczuciem humoru. Nie tylko nie rozgniewał się na nas, ale nawet pochwalił nas za obieranie w naszych zabawach chlubnych chrześcijańskich wzorców.
***
Historia z upiorem bez głowy, której wspomnienie tak rozweseliło moich rodziców, była nieco bardziej złożona.
Zjechała swego czasu do Sleighstone moja wujenka z córkami, Amelią i Mirandą. Wuj bawił wówczas w dalekiej podróży dyplomatycznej, zatem wujenka uznała, że tym razem zostanie „trochę dłużej” u „kochanych szwagrostwa”, bo smutno jej w domu w roli słomianej wdowy. Mojej mamy ta zapowiedź zbyt nie ucieszyła. Wtedy nie bardzo słuchaliśmy rozmów dorosłych, ale teraz rozumiem, jakie boje wewnętrzne musiała staczać moja matka, rozdarta między obowiązkiem przestrzegania reguł gościnności a ciągłą irytacją na bratową. Moja wujenka pochodziła z nowobogackiej rodziny, była mocno nieobyta i słabo wykształcona, a przy tym należała do osób tak niemądrych, że nie zdających sobie sprawy z własnych ograniczeń. Na wszystkie tematy wypowiadała się tonem nieznoszącym sprzeciwu i wszystko wiedziała najlepiej, a już najbardziej szczegółowo znała się na sprawach prowadzenia domu i wychowywania dzieci. Mama przechodziła zatem męki duchowe, a ojciec zaraz po posiłkach barykadował się w swojej pracowni.
My z Richardem – czyli ci niewłaściwie wychowywani chłopcy – też cierpieliśmy, bo ciągle polecano nam zabawiać kuzynki, a nasze wysiłki w tym kierunku z reguły kończyły się fiaskiem. Panienki na każdym kroku podkreślały, jacy jesteśmy dziecinni, a na moją uwagę, że są niewiele starsze od nas (jedna przewyższała mnie wiekiem o cztery miesiące, a druga o niecałe półtora roku) odpowiadały, że to wręcz kolosalna różnica, że dziewczę prawie trzynastoletnie właściwie jest już dorosłą kobietą i może się wkrótce zaręczyć, a jedenastoletni chłopcy to zupełne dzieci, co zresztą wyraźnie widać. Szlag nas trafiał, ale musieliśmy zaciskać zęby i być grzeczni dla panienek.
Któregoś deszczowego wieczoru, w ramach bawienia kuzynek, Richie wymyślił straszliwą historię o miejscowym Sinobrodym, którego rozliczne zbrodnie w końcu zostały wykryte i który skończył na szafocie. Od tego czasu ukazuje się na wydmach pod Sleighstone jako bezgłowy upiór na wielkim karym koniu, trzymając głowę pod pachą, a szczególnie żądny jest krwi młodych dziewcząt. Widziałem, że Amelia i Miranda słuchały z prawdziwym przejęciem i aż im twarze pobladły. Jednak kiedy Richie skończył tę przerażającą opowieść, Miranda (ta starsza) wzruszyła ramionami, zadarła nos jeszcze wyżej niż zwykle i oświadczyła, że takimi bajkami niańki mogą straszyć niemowlęta i że Richard raz mógłby opowiedzieć coś z sensem, a nie pleść bujdy o nieistniejących upiorach.
– Ale czego można się spodziewać po takich dzieciakach jak wy? – Dokończyła z pogardą i wraz z siostrą wymaszerowały z pokoju. Popatrzyłem na Richarda i bez słów stwierdziliśmy, że myślimy dokładnie o tym samym. A droga od myśli do czynu w naszym przypadku zawsze była krótka – tym bardziej, że nadarzała się do owego czynu wspaniała okazja już następnego dnia.
Otóż ojciec uległ wreszcie perswazjom matki i zgodził się wziąć udział w bawieniu gości. Nazajutrz miał zabrać wszystkie panie na całodniową wycieczkę w nowej łodzi własnej konstrukcji. Richard był zwolniony od obowiązku uczestniczenia w przejażdżce ze względu na skłonności do choroby morskiej, a ja z mocą oświadczyłem, że nie zostawię mojego druha samego.
Mogliśmy zatem poświęcić cały dzień na przygotowania. Najwięcej czasu pochłonęło zrobienie głowy. Ociosałem grubą kłodę drewna w kształt przypominający ludzką głowę z fragmentem szyi, a Richie przystąpił do obróbki bardziej precyzyjnej. Kiedy na koniec przy pomocy kredy, węgla i wyniesionej z kuchni kaczej krwi (przeznaczonej na czerninę na kolację) ożywił rysy upiora, naprawdę można było się przestraszyć.
Potrzebna była nam jeszcze obszerna czarna szata. Ten kłopot rozwiązał się dzięki znalezionemu w zakrystii zwojowi kiru do przystrajania katafalku. Niezbędne było również trochę sznurków i poduszek, stary łańcuch (znalazł się w stajni), no i oczywiście kary koń.
Wieczorem, gdy oświetlona pochodniami łódź przybijała do nabrzeża, oczom uczestników przejażdżki ukazała się potężna, barczysta postać na wielkim czarnym rumaku. Na szerokich barach upiora brakowało głowy. Trzymał ją pod pachą, a gdy oświetlił go blask księżyca, powoli uniósł ją w górę. W tej samej chwili rozległ się brzęk piekielnych łańcuchów, ale zagłuszyły go damskie krzyki i piski oraz chlupot wody.
– Widzisz coś? – dopytywał się siedzący na moich ramionach Richie. Sam nic nie widział, bo głowę miał wciśniętą między poduszki.
– Niewiele – odszepnąłem. Rzeczywiście niedużo widziałem przez małe wycięcia w kirowej szacie. – Miranda wyskoczyła z łodzi, wujenka chyba też… Teraz trzymaj się, bo poderwę konia.
Straszliwy czarny rumak uniósł w górę kopyta, wywołując kolejną salwę okrzyków przerażenia, a potem zawrócił i przepadł w lesie za wydmami.
Koń był naprawdę rączy. Dzięki temu, kiedy towarzystwo – w przeważającej części przemoczone i roztrzęsione – wpadło do bawialni, siedzieliśmy z Richiem grzecznie nad szachownicą i przykładnie powstaliśmy od niej na widok dam.
– Upiór! Upiór bez głowy pojawił się na przystani! – wyjąkała niemal bez tchu Amelia.
– Wczoraj nie wierzyłam, że to prawda! Żałuję tego, bardzo żałuję – dołączyła się Miranda. – Teraz pojmuję, że Richard nas ostrzegał… To było straszne, potworne!
– Prze… przerażające! – jęknęła wujenka.
Ojciec, który właśnie na te słowa wszedł do komnaty, popatrzył na nas obu z kamienną twarzą. Uświadomiłem sobie, że chyba nie miał wątpliwości co do proweniencji piekielnej zjawy. Zapewne bez trudu rozpoznał sylwetkę swego ukochanego karego hiszpańskiego ogiera. Ale nic do nas nie powiedział, tylko spokojnie zwrócił się do wujenki Melanii:
– Droga Melu, to niekoniecznie musiało być zjawisko nadprzyrodzone; owszem, też widziałem jakiś kształt przypominający jeźdźca, ale o zmroku, przy wieczornej mgle, kiedy chmury raz zasłaniają, raz odsłaniają księżyc, łatwo jest ulec złudzeniom. Kiedyś zdarzyło mi się nocą uznać wierzbę na rozstajach za niezwykle wysokiego wikinga.
– Co ty mówisz, Arturze?! – oburzyła się wujenka. – Widziałyśmy jak na dłoni! Potworna, bezgłowa sylwetka na olbrzymim koniu, któremu z nozdrzy buchały płomienie!
Obaj z Richardem wbiliśmy wzrok w szachownicę, starannie unikając patrzenia sobie w oczy.
– I ta straszliwa, zakrwawiona głowa, którą trzymał w rękach… – prawie załkała Amelia. – Wujku, to był on! Ten Sinobrody, ten sir Roger!
– Jaki sir Roger? – Ojciec spojrzał podejrzliwie na Richarda.
– Ten Sinobrody ze Sleighstone, co porywał dziewice i więził je w lochach, rozebrane, skute łańcuchami! I zadawał im śmierć w męczarniach! Aż wreszcie jednej udało się zbiec i go pojmano, i ścięto! I okazało się, że lochy były pełne szkieletów – tłumaczyła gorączkowo i niezbyt składnie Amelia.
– Zaraz, zaraz, moja kochana – mitygował ją ojciec. – Ten zamek wybudował mój dziad już za mojej pamięci. Zapewniam cię, że w piwnicach w Sleighstone nigdy nikogo nie skuwano łańcuchami oraz że nie było w nich i nadal nie ma ani jednego szkieletu. Lochy używane były i są do przechowywania wina oraz beczek ze śledziami i ogórkami.
– Ale to nie było w tym zamku… To się zdarzyło dawno temu, w fortecy na tym wzgórzu, na którym upiór się ukazał – Miranda przyszła w sukurs siostrze.
– Jakiej fortecy? – Teraz to moja mama nie posiadała się ze zdumienia.
– Jej już nie ma, bo po tym strasznym znalezisku okoliczna ludność zburzyła ją, tak, że kamień na kamieniu nie pozostał – tłumaczyła Miranda. – Ale pamięć o tych okropnych zbrodniach utrwaliła się w nazwie pagórka, mówią na niego „Wzgórze Męki”…
– Hmm… – Ojciec już nie patrzył na mnie i Richarda, być może z tego samego powodu, dla którego my obawialiśmy się spoglądać na siebie. – O ile wiem, wieśniacy nazywają ten pagórek „Górką Mąki”, bo wiatr często zanosi tam biały piasek z plaży, dlatego niekiedy to wzniesienie wygląda jak posypane mąką.
– Musiał się wujek przesłyszeć – stwierdziła z godnością Amelia. – Przecież naprawdę ukazuje się tam upiór bez głowy, który czyha na młode dziewczęta, żeby je porwać do piekła! Boże, Boże, w jakim myśmy były niebezpieczeństwie!
– W życiu się do tego wzgórza nie zbliżę – wyrzekła z mocą wujenka. – W ogóle strach tu u was zostawać, w życiu tak się nie przelękłam! Jak wy możecie mieszkać w takim nawiedzonym miejscu?! Oka przez całą noc nie zmrużę!
Mama uznała, że należy położyć kres zbiorowej histerii.
– Moje drogie, najlepsza ochrona przed upiorami to niewinne serce i pobożność – stwierdziła. – Dobrym chrześcijankom żadne piekielne widma nie zrobią krzywdy. Poza tym być może Artur ma rację, to mogło być przywidzenie wywołane grą światła i cienia. Teraz nic wam nie zagraża poza możliwością przeziębienia. Przebierzcie się, kochane, w suche rzeczy i przyjdźcie szybko do jadalni, ciepła strawa i grzane wino dobrze wam zrobią.
Rzeczowy ton mojej matki nieco uspokoił roztrzęsione damy. Opuściły bawialnię, szepcząc między sobą wzburzonymi głosami.
– Podejdźcie bliżej – zwrócił się do nas ojciec bardzo surowym tonem.
Posłusznie stanęliśmy przed moimi rodzicami.
– Richard – zaczęła mama.
Skoro powiedziała „Richard”, nie „Richie”, to naprawdę jest zagniewana, pomyślałem.
– W twoim wieku należałoby być świadomym, że opowiadanie młodym panienkom o torturowaniu nagich dziewic jest rzeczą bardzo niestosowną – ciągnęła mama z surowym wyrazem twarzy.
Richie mocno się zmieszał.
– Ciociu, ja… ja naprawdę przepraszam, nie pomyślałem… Mnie czasem wyobraźnia tak ponosi, że jak zacznę opowiadać, to zapominam o tym, kto mnie słucha. Proszę mi wybaczyć, bardzo proszę, ciociu. Ale o nagich dziewicach nie mówiłem. One miały na sobie koszule.
– I zapewne nie były już dziewicami – wtrącił ojciec.
– Arturze! – żachnęła się mama. – Mężczyźni – dodała z rezygnacją. – Jeden wart drugiego, niezależnie od wieku!
Ojciec przezornie nie wdał się w polemikę, a mama kontynuowała bardzo zdecydowanym tonem:
– Zapamiętaj sobie raz na zawsze, Richard, że absolutnie nie życzę sobie opowiadania nieprzyzwoitych historii naszym gościom i damom w ogóle!
– Ale, mamo, Richie o niczym nieprzyzwoitym nie mówił! – Uznałem za koniecznie wystąpienie w obronie przyjaciela i z zapału do owej obrony trochę się zagalopowałem, zapewniając: – Richie tylko powiedział, że sir Roger więził dziewczęta w lochach przykute do murów i zadawał im śmierć w okrutny sposób, ani słowem nie wspomniał, co on przed zadaniem śmierci z nimi robił…
– Ian!!! – Mama spiorunowała mnie wzrokiem. – Jeżeli twoim zdaniem przykuwanie kobiet do murów i pozbawianie ich życia w okrutny sposób jest postępowaniem przyzwoitym, to doprawdy nie wiem, skąd nabyłeś takich poglądów! Będę chyba musiała udać się do Yorku i poważnie porozmawiać z twoim spowiednikiem.
– Nie, mamo, mnie chodzi o to, że to sir Roger postępował haniebnie, a nie Richie – tłumaczyłem rozpaczliwie. – Richie naprawdę nie użył ani jednego nieprzyzwoitego słowa, mama wie, że on się zawsze bardzo obyczajnie wyraża… Sir Rogera spotkała zasłużona kara, więc to była historia z morałem. A te dziewice naprawdę miały na sobie koszule…
– Mnie szczególnie nie obchodzi, co Richie nabredził o byłych czy niebyłych dziewicach i ich bieliźnie – włączył się ojciec. – Co innego bardziej mnie interesuje. Kto wam pozwolił, urwipołcie zatracone, wyprowadzać nocą Mora ze stajni i szargać go po wertepach, w dodatku prawie na ślepo i we dwóch w siodle?! Konia mi mogliście na amen zmarnować!
– To ja się przy tym uparłem – wyznałem bohatersko. – Richie mówił, że moglibyśmy równie dobrze wziąć któregoś z gniadych, że o zmroku maści wyraźnie nie będzie widać, ale ja uważałem, że gniady nie będzie wystarczająco efektowny. Piekielny upiór powinien jeździć na czarnym koniu, a innego karego poza Morem przecież u nas nie ma… No i Moro jest największy…
– Wuju, to była w takim samym stopniu moja wina, jak i Iana – zapewnił lojalnie Richard.
– Wszystko jedno, czyj to był pomysł, ale jak mi który jeszcze raz bez pozwolenia dosiądzie Mora, to wam obu potem przez miesiąc tyłki w spodnie nie wejdą i o jeździe konnej będziecie mogli tylko marzyć – srożył się ojciec. Nie byłem pewien, czy należało wierzyć w te groźby, bo ojciec nigdy dotąd żadnego z nas nie uderzył, ale skoro w grę wchodził Moro, to wszystko było możliwe.
– Jak wam znowu przyjdzie ochota bawić się w duchy, to przebierzcie się za białą damę i jeźdźcie sobie na Blance – dodał ojciec.
– Tylko nie na Blance, w każdym razie nie we dwóch naraz – zaprotestowała mama, która była bardzo przywiązana do swojej tłuściutkiej mlecznobiałej klaczy, nie cieszącej się zbytnim poważaniem ojca. – Ja w ogóle nie uważam zabaw w duchy za konieczne.
– To jak my mamy za to wszystko odpokutować? – Richie, podobnie jak ja, bardzo już chciał podsumowania całej awantury. – Pewnie wujostwo życzą sobie, żebyśmy na początek przyznali się pani Melanii i jej córkom, że to był nasz głupi żart, i poprosili je o wybaczenie…
Ojciec spojrzał na mamę, a ona jakoś niepewnie poruszyła się w fotelu.
– Akurat w tym wypadku… nie uważam, że musicie się przyznawać Melanii – wyrzekła lekko zakłopotanym tonem. – Wystarczy, że nam powiedzieliście prawdę.
Ojciec parsknął śmiechem.
– Moja małżonka ma nadzieję, że jej ukochana bratowa z obawy przed upiorem nieco skróci swą wizytę – oznajmił.
Chciałem zadeklarować, że w razie potrzeby możemy nazajutrz powtórzyć nasz występ, ale uznałem, że lepiej nie przeciągać struny.
– Wiecie co, chłopaki, chciałbym z bliska obejrzeć tę głowę Sinobrodego – odezwał się ojciec. – Naprawdę robiła wrażenie! Gdzieście schowali cały wasz upiorny rynsztunek?
Wujenka Melania z córkami opuściła następnego dnia nawiedzoną siedzibę szwagrostwa, a głowa sir Rogera – po dopracowaniu szczegółów i pomalowaniu prawdziwymi farbami – umieszczona została na dziobie nowej łodzi ojca i długo jeszcze budziła na okolicznych wodach podziw zmieszany z przerażeniem. A nam z Richardem znowu się upiekło. Po kilku latach – gdy kuzynki zmieniły się w wesołe, sympatyczne panny i przestały na nas spoglądać z góry (byłoby to zresztą niewykonalne, bo wówczas już bardzo znacznie przewyższaliśmy je wzrostem), zdradziliśmy im tajemnicę upiornego sir Rogera.
c.d.n.
Pierwszą część opowiadania znajdziesz tutaj: Najazd wikingów, odc. 1: Skutki zrywania więzów
3 Comments
Wspaniałe opowiadanie, Autorce gratuluję talentu! Czekam na więcej.
Pozdrawiam, Marta
Serdecznie dziękuję, cieszę się, że mogłam Pani dostarczyć trochę rozrywki! Trzeci odcinek będzie wkrótce. Losy bohaterów opisane są obszernie w książce “Rozbita Tarcza” (https://wfw.com.pl/ksiazki/rozbita-tarcza/). Pozdrawiam!
Świetne opowiadanie! Czekam na więcej.