Jak być dziadkiem? To trudne pytanie, a odpowiedź jest krótka. Nie wiem. Sam nie miałem kontaktów z własnymi dziadkami i babciami, zmarli kilka lat przed moim urodzeniem w czasie II wojny światowej. To niestety nie pozwoliło mi nabrać praktyki i relacje dziadek-wnuczek były mi obce. Ale wnuki przyszły na świat i trzeba się było zmierzyć z problemem. Zostałem zamorskim dziadkiem.
Najmłodszy mój wnuk, dziedzic nazwiska, mieszka w Norwegii, jakieś tysiąc kilometrów w linii prostej od mojego domu w Polsce. Starsze wnuki, o które postarała się córka, jeszcze dalej, bo na drugim brzegu Oceanu Atlantyckiego. Mimo, że podobno Ziemia się kurczy, to jednak odległości zdecydowanie utrudniają kontakty z wnukami. Wybitnie paskudnie na bliskie relacje dziadek-wnuki wpłynęła pandemia koronawirusa.
Kilka lat temu, jeszcze przed wybuchem zarazy, po raz pierwszy miałem okazję spotkać swoje amerykańskie wnuki. Córka z wnuczętami przyjechała na kilka tygodni do Polski. Byłem ciekaw jak zareagują na widok niewidzianego dotąd dziadka. Towarzystwo wysiadło z samochodu, pierwszy Antek, lat 11. On jak prawdziwy gentelman zachował dystans i rezerwę, przywitał się jak mężczyzna z mężczyzną uściskiem dłoni. Zastanawialiśmy się pewnie obydwaj, co dalej, ale z tylnego siedzenia wyskoczyła Julka, lat 8 i bez żadnego skrępowania z entuzjazmem owinęła się wokół mnie i śpiewała „…dziadku, drogi dziadku….”. Po obowiązkowych lodach truskawkowych, w cieniu na tarasie, starsze i najstarsze pokolenie usiadło przy kawie, dzieci pobiegły nad jeziorko, ja tylko baczyłem czy wszystko w porządku, bo jeziorko jest głębokie. Tam wypatrzyły zieloną żabę, która dała się złapać. Jakoś zniosła głaskanie, przytulanie i naukę pływania, po pewnym czasie nawet przestała uciekać, leżała bezwładnie na powierzchni wody, aż doczekała się końca spotkania i mogła odpłynąć w trzciny. Wieczorem rodzinka wyjechała. Przy pożegnaniu Antek zapomniał o rezerwie, zadziałał systemem Julki i przykleił się do mnie. Chyba obydwaj tego potrzebowaliśmy. Choć do dzisiaj nie wiem, czy była to zasługa moja czy pechowej żaby.
Siedem lat temu na świat przyszedł długo oczekiwany Krystian. Po raz pierwszy spotkaliśmy się w czasie chrzcin, kontakt był wybitnie jednostronny, mój wnuk spał, nawet nie zauważyłem, jaki ma kolor oczu. W pewnej chwili chyba błysnęło coś niebieskiego.
W tamtym czasie młodzi z Krystiankiem (Dzidzinkiem) dość często bywali w Polsce, ja też częściej odwiedzałem wnuka w Norwegii. Mając roczek, Dzidzinek już rozpoznawał dziadka, choć chyba bał się dziadkowej brody, bo nie dopuszczał do zbyt bliskich kontaktów. Któregoś dnia w ramach testu wyprawiono nas samych na spacer z wózkiem. Postanowiłem nie oddalać się zbytnio od domu, w razie gwałtowniejszych protestów mogłem szybko wrócić, oddać dziecko rodzicom i „umyć ręce” jak Piłat.
Ale nic takiego nie miało miejsca, Wnusio tylko przyglądał się uważnie dziadkowi. Na buźce rysowały się sympatia, nadzieja i może niewielka niepewność. Już jest mój, pomyślałem sobie, niestety był to osąd nieco naiwny i przedwczesny. Po powrocie do mamy i taty, dziadek już zupełnie nie istniał.
Minął jeszcze rok czy dwa, Dzidzinek zaczął dobrze mówić, w końcu mogłem pogadać z własnym wnukiem. Nie tylko pogadać, wnusio potrafił już wpakować się dziadkowi na kolana, zwłaszcza gdy ten siedział przy komputerze. Po raz pierwszy usłyszałem długo oczekiwane słowa „dziadku mój”. No to już nareszcie jesteśmy rodziną, laptop pewnie też należy do rodziny, zajmując pozycję między rodzicami a dziadkiem.
Wkrótce po trzecich urodzinach Dzidzinek zaczął uczęszczać do przedszkola i zauważyliśmy, że nie przejawia on szczególnego entuzjazmu do nauki języka norweskiego. Dotychczas w domu, mimo wysiłków rodziców, wręcz unikał dwujęzyczności. Zapytany kiedyś o przyczyny wyjaśnił; „…bo dziadek mój powiedział, że norweski jest zupełnie pogańskim językiem”. Pewnie nawet nie wiedział co znaczy słowo „pogański” ale i tak nieco pogrążył swojego dziadka, który oczywiście szybko wybaczył denuncjację. Bo jak można długo gniewać się na takiego kochanego stworka. Swoją drogą dziadek nie był bez winy i powinien zastanowić się nad tym, co paple przy dziecku.
W czasie ostatnich wakacji przedszkolnych Krystian ze swoim ojcem przyjechali do Polski. Zaokrętowaliśmy się na jacht i popłynęliśmy do Świnoujścia. Kilka dni spędzonych na bądź co bądź niewielkiej przestrzeni pokładu bardzo zbliżyło nas do siebie, dziadek stał się zwyczajnym dziadkiem, przestał być postacią nieco mityczną. Wnuk zadziwił mnie umiejętnością sterowania sporym jachtem z jednoczesnym robieniem śmiesznych min do dziadka. Cały czas bawiliśmy się przednio.
Niestety wkrótce przyszła covidowa zaraza i nasze bezpośrednie kontakty urwały się. Wnuk po wakacjach powędrował do szkoły i musiał podjąć nowe obowiązki. Po kilku miesiącach edukacji, wbrew moim obawom, okazało się, że jakoś niepostrzeżenie opanował język norweski, dobrze sobie radzi w szkole i w kontaktach z kolegami Norwegami.
Żyjemy w XXI wieku, dysponujemy urządzeniami ułatwiającymi wzajemne kontakty. W eterze między Polską a Norwegią płyną zdjęcia i filmy z Krystiankiem w roli głównej. Dumny ojciec przesyła materiały dokumentujące osiągnięcia swojego pierworodnego synka. A to Dzidzinek szusujący na nartach, zbierający dorodne borowiki, wędkujący w morzu, budujący z ojcem samochód czy majsterkujący w garażu. Ja tylko kolekcjonuję dokumentację. Od czasu do czasu, gdy mocno mi doskwiera tęsknota za wnukiem, otwieram roczne katalogi i śledzę rozkwit małego człowieczka.
Najlepsze jednak są kontakty „na żywo” przez WhatsApp, gdy mogę zobaczyć i usłyszeć wnuka. Wprawdzie na początku Dzidzinek nie potrafił skoordynować wizji, fonii i prób pokazania mi, co właśnie robi. W dodatku w domu mam beznadziejny zasięg telefoniczny i często nasze rozmowy były przerywane. W norweskich dolinach też propagacja jest kiepska. Teraz już opanowaliśmy obydwaj sztukę rozmowy przy pomocy komunikatora. Chociaż wiele czynników sprzysięgło się przeciwko kontaktom dziadek-wnuczek, to i tak jakoś dogadamy się nawet przy pomocy WhatsApp. W końcu dziadkowie ciągną do wnuków, wnuki zaś do dziadków. W co trzeciej generacji ludzkiej rzadko obserwuje się konflikt pokoleń.