Kristine Begot jest autorka powieści „Gi meg en sjanse”
— Skąd właściwie jesteś?
To pytanie prześladuje mnie, gdziekolwiek się udam, nawet w moim rodzinnym Stavanger, gdzie dialekt sam w sobie powinien być wystarczającą odpowiedzią na pytanie, gdzie się urodziłam i wychowałam.
Patrzę w lustro i widzę oczy, które odziedziczyłam po moim norweskim ojcu. Mój ciemny kolor włosów również pochodzi z jego strony rodziny. Poza tym przypominam młodą wersję mojej matki Polki, o rysach, o których nigdy nie myślałam, że nie są norweskie. Skąd właściwie jesteś? To pytanie zadawały mi różne osoby przy wielu różnych okazjach. Niektórzy mówią, że wydaję się nie całkiem norweska, bo lubię się trochę stroić. Inni dlatego, że w spotkaniach z nieznajomymi mam w sobie taką samą życzliwość, serdeczność i hojność, z jaką sama pragnę być przyjmowana. Jak bardzo jest, lub nie jest to norweskie wiedzą tylko osoby, które zadają pytanie.
Sama już nie wiem, co jest norweskie, a co polskie, poza oczywistymi rzeczami, takimi jak język, tradycje, kultura kulinarna i rozrywka. Wiem tyle, że rodzina mojej mamy mieszka w Krośnie, a rodzina mojego ojca w Stavanger. Ja sama stoję jedną nogą w każdym kraju i nie mam pojęcia, gdzie należę. Kiedy podróżuję do Polski, czuję się Norweżką i nie bez powodu, ponieważ mówię o wiele za słabo po polsku, aby móc identyfikować się z lokalnymi mieszkańcami. Mimo to nie czuję się wystarczająco Norweżką w Norwegii. I nigdy się tak nie czułam.
Ja sama stoję jedną nogą w każdym kraju i nie mam pojęcia, gdzie należę.
Zawsze byłam dzieckiem, które co wakacje jeździło do kraju mamy, podczas gdy wszystkie inne dzieci z klasy jeździły do Hiszpanii, Grecji, Danii lub innych miejsc, gdzie norweskie rodziny z klasy średniej często wyjeżdżały na wakacje. Nigdy nie nauczyłam się jeździć na łyżwach czy nartach i nigdy nie pojechałam na wycieczkę w góry w okresie wielkanocnym. Często jeździliśmy do Polski również w okresie Świąt Wielkanocnych. Niekoniecznie w odwiedziny do rodziny. Mogliśmy spokojnie podróżować w dowolne miejsce w kraju, bo ostatecznie celem było odczucie bliskości z ojczyzną mojej mamy. Wtedy zrozumiałam jej potrzeby. Zrozumiałam, jak ważne było dla niej odwiedzenie miejsca, skąd pochodzi.
Ale rozumiem ją jeszcze lepiej teraz, kiedy sama doświadczyłam bycia tą, która odrywa się od swoich korzeni, by szukać szczęścia gdzie indziej.
Rozumiem, jak ważne jest dla ciała i duszy, nie tylko dla serca, móc usłyszeć własny język, poczuć smaki i zapachy nostalgii, spacerować ulicami miasta wypełnionego architekturą przypominającą dom i poczuć więź przynależności do mijanych ludzi. Ludzi, którzy dorastali przy tej samej muzyce w radiu, tych samych programach w telewizji, tych samych przepisach w rodzinnej kuchni.
Wraz z emigracją przychodzi tęsknota za domem, z którą tylko inni emigranci będą mogli się utożsamić. Dopiero kiedy przeprowadziłam się do Francji, gdzie mieszkałam przez siedem i pół roku, naprawdę zrozumiałam, jak ważne musiały być te święta wielkanocne i wakacje dla mojej matki. Coś tak prostego, jak zakup artykułów spożywczych, których nie ma w kraju, do którego się przeprowadziłeś, jest postrzegane jako wielkie i wspaniałe wydarzenie, gdy w końcu stajesz z koszykiem pełnym czekoladek, herbatników i wędlin z dzieciństwa.
Nawet smak herbatnika może przypominać podróż w czasie, po długim okresie tęsknoty za domem.
Jako osoba zanurzona w paru kulturach w pewnym stopniu żyję z tą tęsknotą przez cały czas, ale to, jak wspomniałam, lata we Francji sprawiły, że naprawdę postawiłam sobie szereg pytań dotyczących własnej tożsamości. Dużo podróżowałam, dużo się przeprowadzałam, wiele osiągnęłam, a im więcej się uczę, tym bardziej jestem zdezorientowana. Znów zadaję sobie to samo pytanie, które zadają mi inni.
Skąd tak naprawdę jestem?
Czy to język, który najlepiej opanowałam, decyduje o tym, skąd pochodzę, czy też kultura, w której dorastałam, najlepiej mnie definiuje?
Czy przynależność dotyczy ludzi wokół nas i tego, jak dobrze się przy nich czujemy, czy też jest to związek z krajem, miastem, obszarem geograficznym, w którym zakochujemy się z powodów osobistych?
Jestem w połowie Norweżką, w połowie Polką i mieszkałam w Stavanger, Oslo, Bergen, Anglii, USA i Francji – a teraz ponownie przeprowadziłam się do wschodniej Norwegii (Lørenskog). Nie chcę już zadawać sobie pytania, skąd tak naprawdę pochodzę, ale raczej skierować pytanie w przyszłość i usłyszeć, dokąd prowadzi droga dalej.
2 komentarze
Moze warto zadac sobie inne pytanie: https://www.ted.com/talks/taiye_selasi_don_t_ask_where_i_m_from_ask_where_i_m_a_local?language=en
Tak, zdecydowanie. Myślę, że pytań, które warto sobie zadać jest wiele!