Jacek Kaczmarski, poeta, prozaik, piosenkarz i kompozytor, urodził się 22 marca 1957, a odszedł – zbyt wcześnie, wskutek nieuleczalnej choroby – 10 kwietnia 2004. Chciałabym zapalić wirtualny znicz w rocznicę urodzin i śmierci twórcy, którego teksty i melodie były nieodłącznym składnikiem mojej młodości.
Mój artykuł nie jest analizą twórczości Jacka, lecz osobistą refleksją.
Grupa wiekowa, do której należę, nazywana jest często pokoleniem pierwszej Solidarności, a do Jacka Kaczmarskiego przylgnęła etykieta „barda Solidarności”. Termin „pierwsza Solidarność” odnosi się (upraszczając) do polskiego ruchu opozycyjnego w latach siedemdziesiątych i wczesnych osiemdziesiątych ubiegłego wieku. „Pierwsza Solidarność” (jeszcze bardziej upraszczając) przyczyniła się do istotnych zmian na politycznej mapie Europy.
Ten ruch społeczno-polityczny, do którego i ja należałam, był ideologicznie bardzo zróżnicowany, ale łączyło nas pragnienie odzyskania prawdy o przeszłości i zerwania z narzucaną nam politycznie poprawną narracją.
Pozwolę sobie na dygresję i podam przykład indoktrynacji i oporu wobec niej z czasów mojego dzieciństwa. Rzecz miała miejsce w trzeciej klasie szkoły podstawowej, czyli wśród dziewięcioletnich dzieci.
Nauczycielka: Dlaczego Związek Radziecki jest największym państwem na świecie? (Cisza w klasie) Nauczycielka: No, kto powie? Może ty, Andrzejku? Andrzejek: Bo ma dużo wojska i podbił inne kraje. Nauczycielka: A nie sądzisz, że te inne kraje przyłączyły się do Związku Radzieckiego, bo uznały, że tam jest dobrze? Że tam jest lepiej niż gdzie indziej? Andrzejek: Nie, proszę pani. (Klasa wybucha śmiechem i bije brawo)
Podobne epizody zdarzały się często. Na lekcjach historii uczniowie pytali o zbrodnię w Katyniu, o zsyłki Polaków na Syberię i do Kazachstanu, o klęskę głodu na Ukrainie, o wojnę zimową Związku Sowieckiego z Finlandią… Należy przyznać naszym nauczycielom, że – chociaż wymigiwali się od odpowiedzi w klasie – nie donosili instancjom partyjnym o niewłaściwych politycznie postawach dzieci i ich rodziców. Odpowiadali milczeniem lub zmianą tematu.
Jacek Kaczmarski wzrastał w takiej atmosferze, jak ja i moi rówieśnicy. Jego talent literacki i muzyczny umożliwił mu wyśpiewanie i wręcz wykrzyczenie na całą Polskę pytań, na które szkoły i podręczniki historii odmawiały odpowiedzi. Pisał i śpiewał o rozbiorach Polski (Rejtan czyli raport ambasadora, Sen Katarzyny), o potwornościach Gułagu (Mandlesztam, Marynarka w angielską kratę), o werbowaniu konfidentów służb specjalnych (Opowieść pewnego emigranta), o dylematach Polaków opuszczających kraj (Dwie skały, Nasza klasa). Jednak nigdy nie zniżył się do działań propagandowych. Etykietka „barda Solidarności” kłóci się z ostatnimi wersami Murów. Finalna strofa tej pieśni chyba najlepiej charakteryzuje poetę:
Kto sam, ten nasz najgorszy wróg!
A śpiewak także był sam. Patrzył na równy tłumów marsz, Milczał wsłuchany w kroków huk, A mury rosły, rosły, rosły, Łańcuch kołysał się u nóg.
Wśród wierszy Kaczmarskiego znajdziemy utwory zainspirowane średniowiecznym i renesansowym malarstwem oraz twórczością polskich i europejskich klasyków. Nawiązywał do tekstów Sienkiewicza (Kmicic, Pan Wołodyjowski), Flauberta (Pani Bovary), Witkacego (Witkacy do kraju wraca), do obrazów Bruegla i Holbeina (Ślepcy, Ambasadorowie).
Jacek Kaczmarski był nie tylko mistrzem intertekstualności, lecz także specjalistą w dziedzinie autoironii. Polecam czytelnikom jego powieści Autoportret z kanalią oraz O aniołach innym razem. Tytuły mówią same za siebie.
Był poetą walczącym o ludzką godność – tę deptaną żołdackimi butami i tę, do utraty której trudno się przyznać.
Dzisiejsze młode pokolenie nie pamięta czasów, w których nie było telefonów komórkowych ani Internetu. Były jednak lata, w których informacje przekazywało się ustnie, a piosenki nagrywało się (nielegalnie) na taśmach. Nigdy nie zapomnę dnia, w którym mój kolega odtworzył z magnetofonu kasetowego Epitafium na śmierć Włodzimierza Wysockiego. Było to w roku 1981, podczas tak zwanego „festiwalu Solidarności”, przed wprowadzeniem stanu wojennego. Jacek Kaczmarski otrzymał wówczas nagrodę na konkursie piosenkarskim w Opolu, co jeszcze rok wcześniej byłoby niemożliwe.
Każdy z nas rozumiał strofy tej pieśni, na przykład tę o przedstawieniu Hamleta w moskiewskim teatrze na Tagance, w którym rosyjski dysydent Wysocki grał rolę tytułową:
Bijcie w dzwon! Na trwogę, na trwogę, na trwogę! Nie wybieraj między żądzą swą a Bogiem! Póki czas naprawić błędy, matko, nie rób tego, stój! Cenzor z dziewiątego rzędu: ‘Nie, w tej formie to nie może wcale pójść...’
Nie zapomnę również pakowania nielegalnych druków, czyli tak zwanej ‘bibuły’ w Niezależnym Związku Studentów (akademickim odpowiedniku pierwszej Solidarności). Nuciliśmy wówczas refren piosenki Jacka Kaczmarskiego:
Bo źródło, bo źródło wciąż bije…
I nie zapomnę naszych łez przy ostatniej zwrotce Epitafium:
Pamiętajcie wy o mnie co sił, co sił, Choć przemknąłem przed wami jak cień. Palcie w łaźni, aż kamień się zmieni w pył! Przecież wrócę, nim zacznie się dzień...
Teksty źródłowe:
Krzysztof Gajda: To moja droga. Biografia Jacka Kaczmarskiego. Wrocław: Wydawnictwo Dolnośląskie, 2009, s. 368. ISBN 978-83-245-8761-2.
Strona Fundacji im. Jacka Kaczmarskiego: www.fundacja-kaczmarski.org
1 Comment
Doskonały tekst❤️