Kiedy Kuba Letek, weterynarz z wieloletnim doświadczeniem, usłyszał o śmierci kolejnej koleżanki ze studiów, uczuł znajomy ścisk w żołądku. To nie była pierwsza taka wiadomość. W jego środowisku samobójstwa zdarzają się wyjątkowo często.
Statystyki są bezlitosne: lekarze weterynarii odbierają sobie życie 3,5 razy częściej niż reszta społeczeństwa – dowodzą badania opublikowane w Journal of the American Veterinary Medical Association. Podobnie wysokie wskaźniki notuje się wśród lekarzy, wojskowych i policjantów – zawodów obciążonych ogromnym stresem i odpowiedzialnością.
Każdego roku na świecie w wyniku śmierci samobójczej traci życie około 800 000 osób. Za tymi liczbami stoją ludzkie dramaty. Dla Kuby mają one wymiar osobisty. Szesnaście lat temu stracił ojca, który popełnił samobójstwo.
Strata ojca nauczyła mnie, że w temacie samobójstw nie można milczeć, bo milczenie zabija.
10 września obchodzimy Światowy Dzień Zapobiegania Samobójstwom.
Razem Norge: Badania pokazują, że grupą zawodową o szczególnie wysokim współczynniku samobójstw są lekarze weterynarii. Czy Ciebie to zaskakuje?
Kuba Letek: Nie, to mnie nie zaskakuje. Niestety, będąc częścią tego środowiska od wielu lat, wiem, jak wygląda życie lekarza weterynarii od środka. Z zewnątrz to zawód postrzegany jako pełen pasji, bliskości ze zwierzętami, spełniania dziecięcych marzeń. Ale codzienność wygląda zupełnie inaczej. To ciągła gotowość, presja odpowiedzialności, długie godziny, dyżury w święta i noce spędzone nie z rodziną, a przy stole operacyjnym. Do tego dochodzi wieczne balansowanie między medycyną a portfelem właściciela zwierzęcia – kiedy wiesz, co byłoby najlepszym leczeniem, ale wiesz też, że klienta na to nie stać. Każda taka rozmowa zostawia ślad.
Dlatego dane, które mówią, że ryzyko samobójstwa w naszej profesji jest kilka razy wyższe niż w populacji ogólnej, nie są dla mnie tylko statystyką. Ja widzę twarze, kolegów, znajomych, których już z nami nie ma. To jest zawód, w którym łatwo udawać, że wszystko jest w porządku – bo musimy być profesjonalni, uśmiechać się, podnosić innych na duchu. Ale wewnętrznie wielu z nas zmaga się z ogromnym ciężarem, który trudno unieść.
Niedawno straciłeś koleżankę ze studiów weterynaryjnych, która odebrała sobie życie…
Tak, to wciąż świeża rana. Kilka dni temu dowiedziałem się, że koleżanka ze studiów odebrała sobie życie. To była osoba, którą pamiętam jako świetną studentkę, pełną pasji i ambicji. Potem – świetną lekarkę. Nic nie wskazywało na to, że nosi w sobie taki ciężar. I to jest w tej tragedii najtrudniejsze – że z zewnątrz często nie widać niczego. Uśmiech, profesjonalizm, energia – a w środku rozpacz, której nikt nie dostrzegł.
To wydarzenie wstrząsnęło mną mocno także dlatego, że to nie była pierwsza taka strata w moim życiu zawodowym. Kiedy słyszysz, że kolejna osoba z twojego środowiska odeszła w ten sposób, zaczynasz zadawać sobie pytania: czy mogliśmy coś zauważyć, czy mogliśmy zareagować. Ale prawda jest taka, że wielu lekarzy weterynarii cierpi w ciszy i nie daje żadnych sygnałów. I to właśnie pokazuje, jak ważna jest rozmowa, uważność i zwykła ludzka obecność.
Życie warte jest rozmowy – to hasło towarzyszące obchodom Światowego Dnia Zapobiegania Samobójstwom. Czy weterynarze są szczególnie wyobcowani?
Tak. Wbrew pozorom to bardzo samotny zawód. Otaczają nas ludzie i zwierzęta, ale rzadko mamy przestrzeń, by mówić o tym, co w nas. Od pierwszych lat studiów uczymy się, że trzeba być twardym, dawać radę, nie okazywać słabości. Że prosić o pomoc to wstyd. I dlatego wielu z nas nosi swój ból głęboko w sobie.
Weterynarz jest w sytuacjach granicznych niemal codziennie – między życiem a śmiercią, między radością a rozpaczą. Ale po takich przeżyciach rzadko jest czas, by je z kimś przegadać. Musisz natychmiast przejść do kolejnego pacjenta, kolejnej rodziny, kolejnego problemu. W efekcie człowiek zostaje sam ze swoimi emocjami. A samotność w takich momentach jest zabójcza.
Czy relacja lekarz–opiekun zwierzęcia wykracza poza normy społeczne?
Zdecydowanie tak. To jest relacja, w której stawką są emocje najgłębsze – miłość do zwierzęcia, przywiązanie, często ostatnia nadzieja. My wchodzimy w sam środek tej więzi. I często musimy mówić rzeczy, które łamią serce – że leczenie jest zbyt drogie, że nie ma szans na poprawę, że najlepszym rozwiązaniem będzie eutanazja.
To nie jest zwykła relacja klient–usługa. To są rozmowy o życiu i śmierci. I to właśnie czyni nasz zawód tak trudnym – bo jednocześnie musimy być lekarzami, psychologami, doradcami i niekiedy… świadkami ludzkiej rozpaczy. Tego ciężaru nie da się z siebie tak po prostu zrzucić po pracy.
Problem samobójstw dotyczy w głównej mierze mężczyzn. Ty sam straciłeś kogoś z najbliższej rodziny…
Tak. Straciłem ojca. Powiesił się. To było kilkanaście lat temu, a ja do dziś pamiętam ten moment jakby to było wczoraj. Tego rodzaju strata zostawia ranę, która nigdy się nie zabliźnia. Dla mnie to nie są statystyki, to nie są anonimowe dane.
Kiedy teraz słyszę, że wśród mężczyzn ryzyko samobójstwa jest tak wysokie, wiem, że za każdą liczbą kryje się historia rodziny, która już nigdy nie będzie taka sama. Strata ojca nauczyła mnie, że w temacie samobójstw nie można milczeć, bo milczenie zabija.
Wielu przyszłych samobójców skrzętnie skrywa swoje plany. Czy odbierałeś jakieś niepokojące sygnały?
Nie. I to jest w tym wszystkim najtrudniejsze. Tata nigdy nie dał mi żadnych wyraźnych sygnałów. Z zewnątrz funkcjonował normalnie, nie okazywał bólu. Dlatego to był dla mnie szok. I dlatego tak wiele rodzin mówi potem: „Nie zauważyliśmy niczego, nie spodziewaliśmy się”.
To doświadczenie pokazuje, jak bardzo ludzie potrafią maskować swój wewnętrzny dramat. Ważne, by pytać – nawet wtedy, gdy wydaje nam się, że ktoś „daje radę”.
Czy otrzymałeś pomoc po śmierci ojca?
Nie, wtedy nie. Nie poszedłem do psychologa. W tamtych czasach nie mówiło się o tym tak otwarcie, dostęp do wsparcia też był mniejszy. Zostałem sam z tym ciężarem. Dziś wiem, że to był błąd – że rozmowa ze specjalistą mogłaby wtedy uratować mi wiele lat wewnętrznego zmagania się.
To doświadczenie sprawiło, że dziś mam w sobie dużo więcej wrażliwości na innych. I wiem, że jeśli kiedykolwiek sam będę miał kryzys, nie będę się bał sięgnąć po pomoc.
Jeśli przyjmiemy, że z każdego, nawet najtrudniejszego doświadczenia, czegoś się uczymy, co w tym wymiarze przyniosło to tragiczne zdarzenie?
Nauczyło mnie, że życie jest kruche. Że czasem za uśmiechem kryje się rozpacz. Że człowiek może wyglądać na silnego, a w środku być zupełnie rozbity.
Dziś staram się inaczej patrzeć na ludzi – z większą uważnością. Szybciej zauważam, gdy ktoś obok jest przygaszony, gdy coś w jego głosie brzmi inaczej. I staram się wtedy podejść, zapytać, po prostu być obok. To jest ta lekcja – że rozmowa naprawdę może uratować życie.
Dlaczego zabierasz głos w tej sprawie?
Bo wiem, czym jest milczenie. Wiem, jak boli strata i jak paraliżujące jest poczucie winy, że się czegoś nie zauważyło. I wiem, że wielu ludzi w moim środowisku cierpi w ciszy. Dlatego mówię o tym głośno – bo jeśli dzięki temu choć jedna osoba odważy się poprosić o pomoc, to już będzie ogromna wartość.
Nie chcę, żeby kolejne rodziny przechodziły przez to, co moja. A jeśli moja otwartość może komuś dać poczucie, że nie jest sam – to znaczy, że warto.
Jak możemy zapobiegać samobójstwom?
Najprościej – obecnością. Rozmową. Uważnością. Czasem to nie są wielkie gesty, ale drobiazgi. Zadzwonić do kolegi, zapytać, jak się czuje. Zauważyć, że ktoś odsuwa się od ludzi, że traci energię, że coś się w nim zmieniło.
Dziękuję za rozmowę.
Kuba Letek w swoich mediach społecznościowych opowiada o wyzwaniach, z jakimi mierzą się lekarze weterynarii oraz codzienności, która często znacznie odbiega od naszych wyobrażeń. Polecamy również wszystkim właścicielom zwierząt.
Pamiętaj, nie jesteś sam. Skorzystaj z dostępnej pomocy.
Pomoc w języku norweskim/angielskim:
Nagłe przypadki – 113
Kirkens SOS: czynne całą dobę – tel. 22400040
Mental Helse: czynne całą dobę tel.116123
Kors på halsen (Rødekors) dla dzieci i młodzieży poniżej 18 roku życia: tel 80033321 (pon-pt, w godz.14-20)
Snakk litt: rozmowy telefoniczne lub chat: tel. 22040499
W Norwegii działają też regionalne centra pomocy prowadzone przez użytkowników (likeperson), gdzie również można spotkać się osobiście, umawiając wcześniej. Idea likeperson dotyczy interakcji między ludźmi o podobnych doświadczeniach życiowych w celu niesienia pomocy, dawania wsparcia i przewodnictwa. Celem pracy likeperson jest wymiana doświadczeń, tak by były one przydatne i stanowiły wsparcie.
Rom-Agder – Råd og muligheter Agder, jeden z pięciu norweskich regionalnych centrów prowadzonych przez użytkowników, działa w Kristiansand: telefon: 944 64 373
Jeśli mówisz tylko po polsku, skontaktuj się ze Stowarzyszeniem Razem=Sammen:
napisz: forening@razemsammen.no.
zadzwoń: wtorek 18.00-20.00, tel. 929 34 315