Co kraj to obyczaj. I choć mieszkając w danym miejscu na świecie mamy poniekąd wpływ na to, jak wygląda nasze życie i jak kształtujemy dzieci, nie ulega wątpliwości, że nie zależy to wyłącznie od nas.
Oto lista siedmiu rzeczy, które prawdopodobnie ominęłyby nasze dzieci, gdyby nie były wychowywane w Norwegii.
1. Nie chodziłyby na spacery w deszczu. Tu po pierwsze pada nieco częściej, po drugie każde dziecko ma odpowiedni strój (tzw. regntøy), a po trzecie można sobie przypomnieć, jeśli ktoś zapomniał już z dzieciństwa, że deszcz to wymarzona pogoda do zabawy, a skoki w kałużach to tryskająca radość.
2. Myślę, że zakres „osobistej regulacji temperatury” byłby dużo mniejszy, gdybyśmy nie mieszkali w Norwegii. A tutaj nauczyłam się, że dziecko naprawdę nie zachoruje tylko dlatego, że ja jestem w swetrze, a ono nie. Jeśli mówi, że jest gorąco, to może biegać w podkoszulku, chociaż mnie jest zimno (jestem zmarzluchem, a niektóre z naszych dzieci nie). O czapeczkach nie będę się rozwodzić, to sprawa która urasta niemal do narodowego symbolu polskiego wychowania.
3. Być może nie miałyby szans stać się dobrymi piechurami. To z pewnością zależy w dużym stopniu od rodziców, jednak przedszkole bardzo pomaga w rozwoju tej umiejętności u dzieci. Widzę to zwłaszcza po najstarszej córce, która była w grupie „zewnętrznej” (utegruppe), czyli chodziła trzy razy w tygodniu na wycieczki do lasu, pokonując sporo kilometrów. I z panienki bojącej się muszek, stała się kózką skaczącą po skałach (i rozczulającą się nad gąsieniczkami trzymanymi w garści). Poza tym wokoło, niemal niezależnie od tego, gdzie się mieszka w Norwegii, są przecudne tereny do wędrówek.
4. Nie wiem, czy w Polsce pozwoliłabym sześcioletniemu dziecku samemu iść do szkolnego autobusu. Wszystko pewnie zależałoby od tego, jak daleko byłoby do przystanku. W każdym razie tutaj córka chodzi sama i w zasadzie zaczęła jako ostatnia. Pozostałe dzieciaki (oprócz chłopca, który jest chory) chodziły samodzielnie najdalej w dwa tygodnie po rozpoczęciu roku szkolnego. Córce oswojenie się z tą sytuacją zajęło aż 7 miesięcy, więc w tutejszych realiach jest uznawana za niezbyt samodzielną.
5. Nie piłyby takiej ilości wody. Butelka obowiązkowo do przedszkola/szkoły. Jest to główny napój w ciągu dnia (szkoda, że nie idę ich śladem i żłopię litry kawy, zamiast wody). A zwłaszcza nie piłyby tyle kranówy.
6. Nie jadłyby tyle hot dogów. Pølse med brød są obowiązkowym daniem na niemal każdych dziecięcych urodzinach oraz w czasie publicznych imprez. Także z grilla, co może dziwić, ale smakuje.
7. Ominąłby je los pijaczy tranu. Przynajmniej nie zaczęłyby tak wcześnie, bo już od niemowlęctwa. Są różne szkoły; w Norwegii zalecają podawanie tranu już w pierwszych miesiącach życia.
Pewnie są mamy wychowujące dzieci w podobny sposób w Polsce, ale to nie jest standard. W Norwegii dba się o to, by dzieci możliwie szybko stały się samodzielne. To jedna z najwyżej cenionych umiejętności dotyczących dzieci. A także, by były zahartowane. To mi odpowiada. Są też założenia, które zupełnie mnie nie przekonują, a jednak nasze dzieci są wystawione na ich działanie. Ponad to jest szereg rzeczy, które je omija właśnie z tego powodu, że nie mieszkają w Polsce. Mi do głowy przychodzi przede wszystkim bliskość rodziny oraz dostęp do masy imprez kulturalnych. Ciekawe tylko, czy mieszkając w Polsce naprawdę tak często byśmy z nich korzystali.
Fot. Xavi Cabrera / Unsplash
3 komentarze
Spania na zew – moj wujek jeszcze sie za głowę trzyma, jak to do czego podobne, żeby niemowlak (4mce) spał sam w wózku na podwórku o godz 17 zima, jak ja taka mądra siedzę sobie w cieple w środku ???
O tak! Też to pamiętam, gdy moja maleńka córeczka spała na dworze w zimie, rodzina w Polsce załamywała ręce, że będzie miała chore gardło. A jednak wyszło na zdrowie.
Kocham to wszystko! Ludzie moga mowic co chca. Tu dzieci maja szczesliwe dziecinstwo. Jak my urodzeni w katach 80 w miastach. Place zabaw trzepaki, zabawa w chowanego itd…Teraz tego nie ma…