Współpraca: ADAM DOBRZYŃSKI
Anna Maria Jopek, gwiazda polskiej sceny muzycznej, wokalistka, pianistka, kompozytorka, autorka tekstów, producentka płyt. Porusza się w takich gatunkach jak jazz, folk, pop, smooth jazz, lounge music dotykając stylistycznie, a może bardziej klimatycznie, lat pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych ubiegłego wieku.
Udowodniła to po wielokroć, że jako wokalistka wymyka się ramom współczesnej muzyki rozrywkowej, nie bojąc się nieszablonowych projektów, a jej muzykalność oraz barwa głosu nie dają się łatwo zaszufladkować.
Na tle polskiej sztampy wyróżnia się tym, że śpiewa czysto i z feelingiem, a przede wszystkim bez playbacku, co nie zdarza się często.
Jej płyty bywają niełatwe, wymagają skupienia i kontemplacji, a mimo wszystko spotykają się ze znakomitym odbiorem.
Wychowała się na staropolskich pieśniach ludowych, dlatego w jej twórczości wyraźne jest głębokie zakorzenienie w słowiańskich dźwiękach. Śpiewa głównie po polsku, wierząc, że „w sztuce najważniejsza jest prawda, a ci, którzy mają ją zrozumieć, zrozumieją i tak”.
Koncertowała na całym świecie – od USA i Kanady, przez całą Europę, aż po Japonię, gdzie zaśpiewała na największej scenie, podczas Tokyo Jazz Festival. Śpiewała w Hollywood Bowl, Royal Festival Hall, w operze w Tel Awiwie, w klubie Blue Note w Melbourne. Z zespołem Skaldowie wystąpiła w Carnegie Hall.
Nagrywała w studiach Real World u Petera Gabriela, Abbey Road w Londynie, i Power Station w Nowym Jorku.
Występuje u boku światowych sław, jak Pat Metheny, Bobby McFerrin, Branford Marsalis, Christian McBride, Richard Bona, Manu Katché, Gonzalo Rubalcaba czy Mino Cinélu.
A 10 listopada br. wystąpiła na scenie Cosmopolite w Oslo.
Cosmopolite jest absolutnie legendarną sceną w Norwegii. W tym roku obchodzi swoje 30-lecie.
Jest to przy okazji wentyl bezpieczeństwa dla Polonii spragnionej polskości, bliskości oraz blasku polskiej tradycji.
Leszek Możdżer, Tomasz Stańko, Aga Zaryan, Kapela ze Wsi Warszawa, Wojtek Mazolewski, Piwnica pod Baranami, Riverside i wielu innych – polskie nazwiska pojawiają się tu pomiędzy nazwiskami gości z całego świata.
Publiczność – to samo – w Cosmopolite można zagadać po polsku i oddając kurtkę do szatni, i zamawiając przy barze. Managerem ds. produkcji i rezerwacji w Cosmopolite jest również Polka, Anna Sienkiewicz.
Anna Maria Jopek po raz pierwszy do Oslo przyjechała pięć lat temu, także do Cosmopolite. Wówczas dopełniała wokalnie znane trio Kroke. Tym razem przyjechała już jako lider kwartetu w „autorskim” składzie: Dominik Wania – fortepian, Robert Kubiszyn – kontrabas, Paweł Dobrowolski – perkusja. Crème de la crème polskiej sceny jazzowej, tak można śmiało napisać. Nic dziwnego, że choć koncert nie był wyprzedany, to sala w ostatniej chwili się zapełniła.
Zostało pół godziny do rozpoczęcia, a ja nie wiedzieć czemu nagle zamiast standardowej szklanki czerwonego wina zamawiam Chardonnay. Wśród publiczności – tak przynajmniej słyszę – głównie Polacy. Ale nie tylko, jak okaże się później. Norwedzy jak wiemy uwielbiają jazz.
Na zegarze punktualnie 20:00, rozpoczyna się pierwszy z jubileuszowych koncertów Cosmopolite – w polskiej odsłonie!
Pierzaste dredy Pawła Dobrowolskiego i czerwony wzór na jego koszuli to jedyne co wymyka się scenicznemu stereotypowi artysty jazzowego. Reszta występuje w obowiązkowej czerni, Anna Maria Jopek w marynarce przełamanej białą materiałową piwonią na piersi.
Album „Ulotne”, wydany wraz z Branfordem Marsalisem, pasuje jak ulał do kontekstu. Koncert otwiera zatem jazzowa aranżacja polskiego motywu kupalnego „W Polu Lipieńka”. Anna Maria prezentuje swoją technikę śpiewu białego, którą rozwinęła ostatnimi laty. Nic w tym dziwnego, skoro wokalistka podąża drogą ku folkowi. Jednak dla mnie Anna Maria Jopek to będzie zawsze dynamika maksymalnie mezzo-forte, i te jej piosenki podczas koncertu podobały mi się najbardziej. Na przykład autorskie „Czekanie” czy „Nielojalność” Adama Kaczmarka i Andrzeja Zielińskiego, naszpikowane przez Jopek charakterystycznym rozmarzeniem. Jazzfolk w jej wykonaniu to muzyczna mgła, która sprawi, że poczujesz się jak w śnieżny wieczór, w fotelu przed kominkiem.
Ten koncert był naprawdę nasączony dobrze znanym głosem z jednej strony, i nieoczekiwanymi doznaniami z drugiej. Zwróciłam uwagę na warstwę leksykalną. Dopiero teraz uświadamiam sobie, jak bardzo brakuje mi języka polskiego. „Nie płaczże, Kasiu, smutnaś po Jasiu” czy tradycyjny fonetyczny majstersztyk „pomąciła ci ją, pomąciła ci ją dziewczyna niedobra”, i leśmiańskie „cierniami czesząc skrwawione warkocze”, cudo! Emigracyjna tęsknota robi swoje.
Koncert był dobrą okazją do kontemplacji, Anna Maria Jopek z zamkniętymi oczami skoncentrowana była na wykonaniu. Zwrócona bokiem do publiczności, głęboko w muzyce. Koncerty polskich artystów za granicą są zawsze czymś zgoła innym od koncertów w kraju. Polonijna publiczność stęskniona jest za językiem, za znajomymi dźwiękami, twarzami. Tu co prawda nie było anegdot, nie było wypowiedziane wiele poza „dziękuję” na koniec. Może nie zwróciłabym na to uwagi, powiedzmy dziesięć lat temu, gdy dopiero tu przyjechałam, ale dzisiaj baaardzo mi tego brakowało.
Z mojego odczucia i z rozmów pokoncertowych wynika ciekawy wniosek – publiczność polonijna wymaga więcej, niż warszawska. Potrzebujemy pewnego ukojenia, pocieszenia, niewypowiedzianego porozumienia. Brak tych elementów wywołał w wielu obecnych w Cosmopolite Polaków, nieoczekiwany efekt – jakim był, smutek.
W drodze do szatni dosiadam się do trzech Norwegów, aby zapytać ich o to, jak trafili na koncert. Jak się okazuje jednym z nich jest Jan-Christian Nordahl, który prowadzi audycję „Jazz For Alle”, odpowiedź jest więc oczywista. Jego kompani to Dag, który Jopek pamięta ze współpracy z Patem Methenym. Dag uwielbia jazz i docenia jego polskie odsłony, choć w Polsce ostatni raz był ponad dwadzieścia lat temu. Trzeci mężczyzna przy stoliku to Øyvind, najmniej wtajemniczony, który w Cosmopolite jest pierwszy raz. Wszyscy trzej oznajmiają, że są zachwyceni koncertem, mimo, że nie rozumieli, o czym artystka śpiewała. To utwierdza mnie w przekonaniu, że norweska część publiczności ma inne wrażenia, niż polska. Wszyscy zgadzamy się, że zobaczymy się znowu w styczniu, na cosmopolitańskim Djangofestivalen 2023.
Przy wyjściu spotykam malarkę Helenę Rajską i jej znajomych. Ktoś stwierdza, że koncert był „smutny”, ktoś inny potakuje.
Papierosy wypalone do końca, idziemy na przystanek. Mijamy plakat ze zdjęciem artystki. Może kiedyś na innym koncercie podczas jazzowej improwizacji zamknie oczy i przeniesie się do Oslo, bo pomyśli, że tęsknota to skomplikowane uczucie.
Koncert piękny, wielobarwny, artystka ponownie czarująca i utwierdzająca w przekonaniu, że my jako Polacy mamy bardzo wiele do zaoferowania światu.
Od razu poczułam się lepiej.