Świt w górach przychodzi bez pośpiechu. Mgła unosi się nad doliną, drewno trzaska w piecu, a samotne schronisko – ledwie widoczny punkt w surowym krajobrazie – znów jest gotowe, by przyjąć wędrowców. Za tym spokojem stoją wolontariusze. Tacy jak Piotr.
Historia jego wolontariatu zaczyna się jeszcze w Polsce.
– Początek mojej współpracy z organizacją turystyczną sięga czasów podstawówki – opowiada.
To wtedy, w szkolnym kole turystycznym, razem z kolegami, nauczycielem wychowania fizycznego i wychowawcą wędrował po górach. Noce spędzane w schroniskach były czymś więcej niż przygodą.
– Tam zaczęliśmy pomagać w jakichś drobnych pracach – dodaje. To był pierwszy kontakt z ideą, że góry nie są tylko do podziwiania. Niektóre miejsca wymagają też troski.
Kiedy Piotr przyjechał do Norwegii naturalnie skierował kroki do biura DNT w Kristiansand.
– Powiedziałem, że bardzo chętnie pomogę przy jakichkolwiek pracach w schronisku lub przy oznaczaniu szlaków – wspomina.
Zostawił numer telefonu i czekał. Po pewnym czasie zadzwoniła osoba odpowiedzialna za schroniska. Tak zaczęła się współpraca.
Pierwszy dugnad pamięta ze szczegółami. Drzwi schroniska otworzył Bjørn – legenda DNT Sør.
– Przywitał mnie z otwartymi ramionami, wyściskał i zaczął zadawać mnóstwo pytań, jak taki młody człowiek wymyślił sobie, że przyjedzie w góry i będzie pracował charytatywnie.
To było serdeczne, życzliwe powitanie, które – jak mówi Piotr – „głęboko zostało mi w pamięci”.
Dziś Piotr jest opiekunem jednego ze schronisk. Razem z grupą innych wolontariuszy przyjeżdża tam dwa razy do roku: późną wiosną i jesienią. Ich zadania są proste i konkretne – przygotować miejsce dla turystów. Spisują zapasy suchego prowiantu, drewna i gazu. Układają drewno, naprawiają to, co się zepsuło, sprawdzają czujniki dymu, czyszczą kominy, kontrolują okna, sortują śmieci. Bywa, że malują dach.
Ale dugnad to nie tylko praca.
– To czas, który spędzamy razem – podkreśla Piotr.
Zazwyczaj trwa trzy–cztery dni. Dzień ma swój rytm: śniadanie, trochę pracy, lunch, kawa i coś słodkiego. A potem góry i wspólne wyjścia na pobliskie szczyty. Albo wędkowanie, czytanie książki, odpoczynek, wpatrywanie się w przestrzeń.



Korzyści?
– Przede wszystkim robimy to dla siebie – z dobrego serca i dlatego, że mamy chęć – mówi Piotr.
Nie ma przymusu. Czasem jest spotkanie integracyjne dla wolontariuszy, drobne rabaty na noclegi czy w sklepie towarzystwa turystycznego. Ważniejsze są jednak relacje. Praca w grupie oznacza nowe znajomości, kontakty społeczne. Dla Piotra była to także szkoła języka.
– Gdy zaczynałem, posługiwałem się tylko angielskim. Na wolontariacie mogłem słuchać norweskiego, a ludzie zawsze podpowiadali, jak coś powiedzieć.
Norweskie góry dają coś jeszcze: ciszę.
– Tutaj tej natury i przestrzeni jest bardzo dużo, a turystów mało – opowiada Piotr.
Brak zasięgu sprawia, że znikają media społecznościowe, a zostają ludzie.
– Jesteś ty, twoi przyjaciele, czasem książka, czasem gry i taka cisza i spokój przez trzy, cztery, pięć dni. To jest wspaniałe.



To właśnie dzięki takim osobom szlaki nie zarastają, schroniska są otwarte, a lasy, wybrzeża i góry pozostają dostępne dla wszystkich – dzieci, młodzieży, dorosłych i seniorów. Wolontariusze sprzątają szlaki, przygotowują trasy, organizują wspólne prace, prowadzą wycieczki i ułatwiają dostęp do natury i bezpiecznego schronienia.
Piotr nie ma wątpliwości.
– Zachęcam wszystkich serdecznie do zgłaszania się na wolontariat w Norwegii – nie tylko w towarzystwie turystycznym, ale też w innych organizacjach, bo wszędzie jest taka potrzeba.
Spróbuj choć raz wyjechać do schroniska na kilka dni, zobaczyć, jak to wygląda.
– Pracy jest niewiele, towarzystwo wyśmienite – uśmiechnięci, życzliwi ludzie, którzy potrafią docenić to, że się im pomaga.
A radość z dawania wraca.
Chcesz zostać wolontariuszem?
Sprawdź, w czym możesz pomóc, i znajdź zadanie wolontariackie w organizacji zajmującej się działalnością na świeżym powietrzu: TUTAJ

