Mija ponad 80 lat od wybuchu II wojny światowej – największego i najtragiczniejszego konfliktu w dziejach ludzkości. Choć z każdym rokiem ubywa naocznych świadków tamtych wydarzeń, pamięć o wojnie pozostaje żywa – nie tylko w podręcznikach i muzeach, ale przede wszystkim w rodzinnych opowieściach, zachowanych fotografiach, listach i milczących spojrzeniach tych, którzy przetrwali. To historia, która wciąż żyje w naszej zbiorowej świadomości – bolesna, ale potrzebna.
Pierwszego września, o świcie, tradycyjnie zawyły syreny alarmowe na Westerplatte. To właśnie tam, dokładnie o 4:45, 86 lat temu, niemiecki pancernik „Schleswig-Holstein” wystrzelił pierwsze pociski w stronę Wojskowej Składnicy Tranzytowej. Tak rozpoczął się konflikt, który w ciągu sześciu lat pochłonął życie ponad 60 milionów ludzi na całym świecie.
Ilu z nas słyszało rodzinne opowieści o ucieczkach przed nalotami, o głodzie, przymusowej pracy, partyzantce w lasach? Ilu miało dziadka w powstaniu, babcię w obozie, kogoś bliskiego, kto nie wrócił?
Polska wciąż czeka na rozliczenie zbrodni wojennych. Blisko sześć milionów obywateli naszego kraju straciło życie, a wielu z nich w niewyobrażalnych wręcz okolicznościach. Rzeź Woli, podczas której w sierpniu 1944 roku w ciągu kilku dni zamordowano w bestialski sposób dziesiątki tysięcy cywilów Warszawy. Rzeź na Wołyniu, będąca tragicznym symbolem nienawiści narodowo-etnicznej. Powstanie Warszawskie, które choć heroiczne, zakończyło się katastrofą, pozostawiając po sobie zgliszcza i cierpienie. Dwieście tysięcy dzieci wywiezionych do III Rzeszy, odebranych swym rodzinom, pozbawionych korzeni, rzuconych w obcą ziemię. Niemieckie obozy zagłady na terenie okupowanej Polski, takie jak Auschwitz, Treblinka czy Majdanek, stały się miejscami przemysłowego ludobójstwa, które do dziś przerażają swoją bezwzględną logiką śmierci. Dziś przypominamy historię Czesi Kwoki, czternastoletniej dziewczynki zabitej w Oświęcimiu „zastrzykiem śmierci”.
Wspominając o tych wydarzeniach, trudno nie spojrzeć na teraźniejszość. Za naszą wschodnią granicą, na Ukrainie, od ponad trzech lat trwa wojna. Choć inaczej prowadzona – z wykorzystaniem nowoczesnych technologii, propagandy, dronów i cyberataków – ma ten sam tragiczny wymiar: zabiera życie niewinnych ludzi, niszczy domy, rozdziela rodziny, zmusza miliony do ucieczki.
To wojna blisko, niemal na wyciągnięcie ręki. A wojna w Gazie? Albo konflikty w innych częściach świata, które w medialnym szumie stają się niemal „zwyczajnym” tłem codziennych wiadomości? Każdy z nich jest dramatem konkretnych osób – matek, ojców, dzieci – którzy z dnia na dzień tracą poczucie bezpieczeństwa, dorobek życia, a czasem samą nadzieję na przyszłość.
Żyjemy w epoce, w której obrazy cierpienia i przemocy docierają do nas natychmiast – przez ekrany telefonów i telewizorów. Trudno się na nie uodpornić, ale równie łatwo popaść w obojętność, traktując je jak kolejne doniesienia ze świata, które nas nie dotyczą. A przecież dotyczą. Bo pokazują, jak krucha jest stabilność, w której funkcjonujemy, i jak cienka bywa granica między wojną a pokojem.
Dlatego wspominając o II wojnie światowej i patrząc na te konflikty, które toczą się dziś, nie sposób nie zadać pytania o odpowiedzialność – zarówno tę polityczną, międzynarodową, jak i naszą, osobistą. Czy potrafimy okazać solidarność? Czy umiemy dostrzec człowieka w dramacie, który rozgrywa się setki, ale też zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od naszych granic? Czy potrafimy w naszych codziennych konfliktach wybierać porozumienie a nie wrogość? To pytania, które nie powinny pozostawać bez odpowiedzi.