Artykuł wyraża opinię autorki. Pierwotnie ukazał się w Aftenposten.
Długo nic nie mówiłam. Inni doświadczają przecież dużo poważniejszej dyskryminacji niż ja – pisze Ewa Sapieżyńska, autorka książki „Jeg er ikke polakken din”.
Jesteśmy różnorodną grupą, która często jest szufladkowana, na którą patrzy się z góry.
Mieszkam w Norwegii od prawie 20 lat, od 11 mam norweski paszport. Ale gdy tylko się odezwę, od razu pada pytanie:
– Skąd jesteś? Skąd tak naprawdę jesteś?
– Z Polski.
– Aha… – to typowa reakcja, zakończona pełnym rozczarowania westchnieniem.
Lub:
– Tylu mam Polaków w ogrodzie, są tacy tani.
– Z Polski? Ale przecież jesteś ładna.
Szczytem był list, który moi sąsiedzi napisali do właścicielki wynajmowanego przeze mnie mieszkania w bogatej dzielnicy Oslo. Okazało się, że „reagują” na moje nazwisko na skrzynce pocztowej. Pisali, że moje nazwisko na skrzynce obniży wartość mieszkań w całej kamienicy i prosili właścicielkę o jego usunięcie.
Chcę zrywać etykietki
Długo czekałam, by zabrać głos. Przecież inni doświadczają gorszej dyskryminacji niż ja.
Kiedy rozgorzała debata Black lives matter i w norweskich mediach ukazało się wiele osobistych historii o rasizmie i dyskryminacji, czytałam je wszystkie i płakałam nad nimi, z wieloma się utożsamiałam. Wreszcie, myślałam.
Dopiero po pewnym czasie zauważyłam, że najliczniejsza mniejszość w Norwegii, osoby urodzone w Polsce, jak ja, nie brały udziału w tej dyskusji.
Polacy są nieobecni w książkach o wielokulturowej Norwegii. Czy w serialach telewizyjnych, które pokazują mniejszości narodowe jako ludzi z krwi i kości, z marzeniami, mierzącymi się z problemami i przeciwnościami losu. Wyjątkiem był serial „Kampen for tilværelsen” (Walka o byt). Serial nie był najgorszy, nawet dosyć zabawny, pokazywał jednak Polaków jako niższą klasę na usługach bogatych Norwegów i przyczynił się do utrwalenia stereotypów.
Chciałabym to zmienić. Chciałabym zburzyć ścianę, która dzieli nas na „nas” i „innych”, zerwać etykiety i pokazać, że norweski sposób patrzenia na Polaków jest bardzo zawężony, że w Norwegii mało się wie o Polsce.
Jesteśmy różnorodną grupą, na którą często patrzy się z góry i którą się wrzuca do jednego worka. Dlatego napisałam książkę o tym, jak czuję się jako Polka w Norwegii. Można w niej znaleźć również fragmenty historii, opowiadanych przez innych Polaków w Norwegii: pracowników, reprezentantów związków zawodowych, artystów, badaczy i aktywistów.
To książka zarówno o Polsce, jak i Norwegii, o prawach pracowniczych, migracji, nadziei i sile napędowej. Ale także o poczuciu wyobcowania, uprzedzeniach i rasizmie.
„Białość” ma wiele odcieni
Rasizm to dyskryminacja ze względu na kolor skóry, pochodzenie, narodowość lub przynależność do określonej grupy etnicznej, pomimo, że najczęściej używa się tego określenia w kontekście nierównego traktowania ze względu na kolor skóry. Dlatego do tej dyskusji dołączam nieśmiało, z powątpiewaniem ze względu na moją „białość”, z wątpliwością, czy mam prawo w tej rozmowie uczestniczyć. Może dlatego tak długo czekałam, by dojść do słowa.

Jednak już czas zauważyć, że „białość” ma wiele odcieni, i że Polacy, Litwini, Bułgarzy czy Rumuni mogą się okazać „niewystarczająco biali” w Norwegii. Tak jak Włosi nie byli „wystarczająco biali” w USA sto lat temu.
Kiedy przyjrzymy się bliżej temu, jak Polacy i inne grupy są traktowane w Norwegii, dostrzeżemy być może również to, że Norwegia nie jest aż tak egalitarnym społeczeństwem jak lubimy wierzyć.
Bo kto w norweskim społeczeństwie wykonuje tak zwaną „czarną robotę”, te najmniej opłacalne prace fizyczne? Kto sprząta w hotelu, kto dostarcza ci jedzenie do domu? Dlaczego połowa dzieci w rodzinach migrantów w Norwegii dorasta w ubóstwie? Jak łatwo jest dostać pracę w zawodzie, jeżeli nie urodziłeś się i nie wychowałeś się w Norwegii? Lub jeśli Twoje nazwisko na CV pokazuje, skąd tak naprawdę (nie) jesteś?
Już czas, by zapytać, jak pochodzenie i klasowość splatają się dziś ze sobą w Norwegii. Co się dzieje, jeżeli połączymy pochodzenie, obywatelstwo lub kolor skóry z cechami lub z rodzajami prac, do których pewne grupy etniczne „się nadają”?
Pracują jak konie
Badacze rynku pracy, Jon H.Friberg i Arnfinn H. Midtbøen przeprowadzili rozmowy z norweskimi pracodawcami z branży rybnej i hotelarskiej. Odkryli, że norwescy pracodawcy postrzegają narodowość pracownika jako „kwalifikację”.
W ten sposób Polacy i Litwini są postrzegani jako „nadający się” do pracy fizycznej. Pracują ciężko i rzadko biorą zwolnienie chorobowe.
Pracodawcy nazywają to „wysoką etyką zawodową”, ale badacze wskazują, że „etyka zawodowa” w tym wypadku powinna być rozumiana jako „możliwość wykorzystania”.
Dla pracodawcy fakt, że pracownicy nie są w stanie domagać się swoich praw, może być zaletą. Pracodawcy uważają też, że Polacy i Litwini nie nadają się do bezpośredniego kontaktu z klientem, pozycji reprezentatywnych, komunikacji czy niezależnych decyzji.
„Pracownicy z Europy Wschodniej pracują bardzo ciężko, ale nie mają odpowiedniego nastawienia do klienta. Pracują 14 godzin bez przerwy, nie muszą się uśmiechać ani myśleć, wiesz, są jak konie”, mówi jeden z pracodawców.
Trzy kategorie ludzi na rynku pracy
W mojej książce spotykasz Krzysztofa, który jest zmęczony pracą sześćdziesiąt godzin tygodniowo na budowie i zapłatą tylko za pięćdziesiąt z nich. Zmęczony tym, że nie otrzymuje nawet płacy minimalnej, nie mówiąc już o stawce, która mu się należy ze względu na kwalifikacje.
Ale jeszcze bardziej Krzysztof jest zmęczony swoim norweskim przełożonym, który krzyczy na tych, którzy według niego „pracują za wolno”, lub jeśli maszyny zostaną wyłączone na dwie minuty przed końcem dnia pracy. Jest zmęczony groźbami ze strony pracodawcy z powodu skargi, którą złożył do związków zawodowych.
– Norwegia to piękny i spokojny kraj – opowiada Krzysztof w książce. – Ale praca tutaj nie zawsze jest przyjemna.

Na rynku pracy dzieli się ludzi na trzy kategorie. Kategoria A to etniczni Norwedzy. Kategoria B to mniejszości narodowe mieszkające tu na stałe. Potem czas na kategorię C – polscy pracownicy.
„Jeg er ikke polakken din” to książka, która wzbierała we mnie od dawna. To mój wyraz troski i miłości do pięknego, małego kraju, który okazał mi także wiele wsparcia i solidarności, i który stał się moim własnym. Dużo mnie kosztuje mówienie o przykrych doświadczeniach w tej wielkiej i trochę przerażającej sferze publicznej.
Ale robię to, ponieważ zależy mi na mojej nowej ojczyźnie, Norwegii. Zależy mi na tym społeczeństwie, do którego przynależę i chcę, aby nadal opierało się na ideałach, na których zostało zbudowane: mocnych prawach pracowniczych, tolerancji i niewielkich różnicach społecznych.
Dlatego, że zależy mi na nas.
Bo istnieje coś takiego jak „my”.
5 komentarzy
Kompletnie sie nie zgadzam z autorka.
Tytul moze i komercyjny, ale prawda wyglada troche inaczej.
Moze grupa ktora autorka badala niewlasciwa grupe.
Zazwyczaj to ci ktorym sie nie powiodlo lubia sie pozalic jaki to swiat jest zly i niesprawiedliwy.
Czesto to Ci ktorzy nie sa przebojowi, nie maja szkoly lub nie maja ochoty uczyc sie jezyka, a takich jest tu sporo.
Autorka pisze ze ludzie sa dzieleni na 3kategorie na rynku pracy. A,B,C co jest bzdura!
Prosze mi wierzyc jest troche polakow (i nietylko) co sa duzo wyzej w hierarchi niz niejeden Norweg. Sa menagerami, bankowcami, szefami w korporacjach czy zajmuja sie sprzedaza nieruchomosci.
To ze Krzysztof zarabia ponizej to tylko i wylacznie jego wina ze daje sie w ten sposob traktowac. Zali sie wokol, a jak na ironie tkwi w tym bagnie bedac wlasnie ich polakiem- Bo tanczy jak mu zagraja i na wszystko mowi Ja!
Krzysztofa przeciez nikt do pracy nie zmusza, moze do kraju fiordow powinien przyjezdzac na wakacje/odpoczynek a nie do pracy.
Krzysztof nie musi tu pracowac jesli mu sie nie podoba praca i zasady albo niech zmieni pracodawce, albo kraj.
Kolejna rzecza jest ze:
Nigdy nikt nie wzdychal na to gdy mowilismy z kad pochodzimy.
Szkoda sie wiecej rozpisywac, bo kazdy ma inne doswiadczenia.
Nie chcialbym by jednak uogolniano ze Polacy sa tu nieszczesliwymi niewolnikami bo to nie prawda!
Zalezy skąd sie wywodzimy , z jakiego regionu Polski , czego oczekujemy od życia , od siebie , od innych.Kazdy ma inne priorytety.Polscy stoczniowcy , lekarze , pielęgniarze są barco cenieni , Norwedzy chętnie się od nich uczą.Autorko , tak bardzo chcesz być zasymilowana ,że aż wyolbrzymiasz..Wyluzuj
2 komentarze i jak zwykle NEGATYWNE. Troche szersza perspektywa ..nie tylko patrzec na tzw.. SWOJE PODWORKO
Pracowałam w bemanningu, w branży budowlanej jako rekruter. Może i Polscy pracownicy byli klepani po plecach i szeroko się do nich uśmiechano ( w tym do stoczniowców) ale w rzeczywistości tylko niektórzy otrzymywali analogiczne wynagrodzenie co ich norwescy koledzy, często z gorszym doświadczeniem zawodowym, gorszymi umiejętnościami i niższą efektywnością. Tłumaczono to niższymi kompetencjami językowymi albo innym banałem. To że pracownik z Polski pracuje gdy Norweg siedzi też bywało i zaletą i wadą (w zależności czy mówiło się o wydajności czy o dobrym środowisku pracy). Każdy kij ma dwa końce. W moim odczuciu bardzo dobrze że dyskusja o rasizmie względem Polaków wreszcie się rozpoczęła. Wielu z nas po prostu boi się wychylić, zawalczyć o swoje prawa. Wielu nie wie jakie przepisy obowiązują w Norwegii bo w odróżnieniu od uchodźców którzy są informowani na kursach językowych o prawach, dodatkach, świadczeniach, instytucjach wspierających w trudnych sytuacjach, etc. Polacy przyjeżdżają tutaj PRACOWAĆ a o ewentualnych możliwościach dowiadują się przy okazji, na przerwie, po pracy. Wielu z Polaków przyjeżdża tutaj ZAROBIĆ pieniądze i odlicza do powrotu do rodziny. Wielu to emigranci ekonomiczni, nie z wyboru. Boją się stracić pracę więc nie dyskutują z pracodawcą, myśląc że jeżeli będzie naprawdę źle to ostatecznie pójdę na inną budowę, do innej fabryki. I koło się zamyka. Wykorzystujący norweski pracodawca nadal jest kanalią a stereotypy i patologiczne zachowania tylko się ugruntowują. Trzeba o tych nierównościach mówić.
Swoją drogą, Polacy i inni pracownicy z Europy centralnej nie mają prawa do darmowej nauki języka norweskiego. Kursy językowe dla dorosłych emigrantów w zasadzie odbywają się w ciągu dnia. Więc nawet jeśli statystyczny pracownik fizyczny byłby gotów zapłacić za taki kurs to musiałby wybrać: praca albo szkoła. A teraz wyobraź sobie że płacisz za kurs który odbywa się wieczorem, ale jesteś po 10-12 godzinach pracy. Przyjemny obrazek, prawda?
Bardzo dobrze że Pani Ewa o tym pisze a my jako Polacy powinniśmy jej kibicować i życzyć sukcesu w promocji książki.
Dziękujemy za komentarz, i spojrzenie na problem „od środka”. Dyskusja jest potrzebna i świetnie punktuje Pani przyczyny i skutki wielu sytuacji, które są dość powszechne wśród polskich imigrantów. Każdy ma swoje doświadczenia i swoją historię do opowiedzenia i nie każdy spotkał się z nierównym traktowaniem. Nie umniejsza to jednak problemu tych, którzy się z nim niestety spotkali. Pozdrawiam, Katarzyna