Kto na Północy przynosi(ł) prezenty, czyli rzecz o tym, co wystaje spod kostiumu mikołaja z reklam Coca-coli.
Jowialnego staruszka z nadwagą, w czerwono-białym stroju i z saniami zaprzężonymi w renifery spotkamy wszędzie. Popkulturowy, zamerykanizowany mikołaj zawładnął masową wyobraźnią. Ale nie zwyciężył w pełni. Gdzieniegdzie da się jeszcze znaleźć ślady większej różnorodności obyczajów świątecznych. Jak to wygląda(ło) na nordyckiej Północy?
Na początku był luteranizm
„Świętym mikołajem” od dawna nie mógł tam być… święty Mikołaj, ten oryginalny, patron dzieci, zmarły w IV wieku biskup Miry. Luteranie znieśli wszak kult świętych. Podarkami musiały się zajmować cokolwiek inne istoty…
To za sprawą luteran przekierowano też uwagę z 6 grudnia – rocznicy śmierci Mikołaja z Miry – na same Święta, jeśli chodzi o czas, w którym wręczane są prezenty.
A kto je rozdaje?
Kozły przedchrześcijańskie
Joulupukki, fiński „mikołaj” – choć dziś przypomina niemal jeden do jednego tego amerykańskiego – ma dość oryginalną, zaskakującą nazwę. Wyraz ten oznacza bowiem „bożonarodzeniowego kozła”.
Skąd tu kozioł?

Z tradycji pogańskich. Ze świąt przesilenia zimowego, gdy światło zwyciężało mrok i kryjące się w nim nieczyste siły, świąt, kiedy pomiędzy żywych miały zstępować duchy zmarłych przodków, a wreszcie – świąt płodności, podczas których chciano zapewnić sobie dobrobyt w kolejnym roku. Rodowodu świątecznego kozła należy szukać zarówno w germańskim święcie jul, jak i starofińskim kekri.
Z drugim z tych świąt związana była postać kekripukki, kozła kekri. Mężczyźni przebrani za to zwierzę chodzili po gospodarstwach, straszyli mieszkańców i prosili o jedzenie i napitek.
Z czasem jednak kozioł złagodniał. Zaczął kojarzyć się z dawaniem, a nie otrzymywaniem prezentów. Poza tym kozłami-przebierańcami coraz częściej zostawały dzieci… aż w końcu wręczanie podarunków przejęła zupełnie inna istota, choć kozioł przez jakiś czas jeszcze jej towarzyszył.
Dziś zwierzę to istnieje w świątecznym imaginarium co najwyżej jako ozdoba ze słomy, a joulupukkiego od Mikołaja w wersji amerykańskiej różni tylko to, że nie zostawia prezentów po kryjomu, wrzucając je przez komin, lecz przychodzi i pyta o grzeczne dzieci, a jego reniferowe sanie nie prują po niebie, lecz suną po ziemi.
Psotna trzynastka
A gdyby tak zmultiplikować globalnego mikołaja i mieć ich trzynastu? Tak to dziś czasem na Islandii wygląda, co widać na poniższej fotografii:

Jednak pierwowzorami tej trzynastki są inne postaci, „jólasveinarnir” – „bożonarodzeniowi chłopcy”. To synowie dzieciożerczej trollicy obecni w islandzkim folklorze od bardzo dawna, niegdyś dość groźni, obecnie łagodniejsi.
Ich współczesny charakter, w tym dokładną liczbę, imiona i kolejność pojawianie się i znikania zdeterminował wiersz Jóhannesa úr Kötluma z tomiku „Jólin koma” („Nadchodzi Boże Narodzenie”).
Przychodzenie i odchodzenie świątecznych chłopców nadaje granice okresowi świątecznemu. Przez kolejnych 13 dni do wigilii z odludnych gór schodzą po jednym, a przez kolejnych 13 dni od wigilii jeden po drugim znikają, wracają między niegościnne skały.
Podczas pobytu między ludźmi muszą się porządnie najeść, by być w stanie przetrwać kolejny rok w izolacji. W czasie corocznej wizyty mogą trochę napsocić – nie bez powodu noszą imiona takie jak Zjadacz Skyru, Strach na Owce czy Trzaskacz Drzwiami – ale nie samymi psotami żyją. Przynoszą też prezenty. Wkładają je do butów wystawionych przez dzieci na parapetach. Ale uwaga! Jeśli ktoś był niegrzeczny, jedyne, co tam znajdzie, będzie zgniły ziemniak!
Ukryty skrzat
Duńczycy, zdaje się, do sprawy podchodzą pragmatycznie. Po duńsku mikołaj to po prostu „julemanden”, czyli „człowiek/mężczyzna od Świąt”.
W bogatszych znaczeniowo nazwach używanych przez Norwegów i Szwedów kryją się natomiast nawiązania do postaci skrzatów.
Po duńsku i norwesku taki skrzat to „nisse”, po szwedzku „tomte” (a „tomt” to działka). W dawnym skandynawskim folklorze nisser były głównie opiekunami gospodarstw (czasami mówiło się, że to istoty powstałe z duchów ich pierwszych właścicieli). Niziutkie, brodate, stare postaci nosiły się po chłopsku, chadzały w szarych ubraniach i czerwonych czapkach. Raczej pozostawały w ukryciu, świadczyły niewidzialną pomoc na rzecz domostwa. Była to jednak pomoc dość specyficznie rozumiana. Mogła nią być na przykład kradzież siana czy zwierząt gospodarskich sąsiadów… albo – jak na jednej ze starych pocztówek zamieszczonych w książce „Norske postkort. Kulturhistorie og samleobjekter” – pisanie „Wesołych świąt!”… krwią. Na ciele świeżo zarżniętych świń…

Za pomoc należało się nisser odpłacać – w Święta do dziś część Norwegów zostawia dla nich porcję kleiku (grøt), koniecznie z solidną porcją masła. Lepiej z nimi bowiem nie zadzierać. Gdy nisser czuły się nieszanowane lub gdy nie przestrzegano reguł, na przykład zaniedbywano zwierzęta gospodarskie, skrzaty mogły karać, nierzadko dość dotkliwie.
Niepokorny charakter nisser dobrze oddają trzy poniższe kartki pocztowe. Na jednej z nich widać skrzata w czasie wolnym, relaksującego się podczas palenia fajki.

Na drugiej rozrywką okazuje się porządna ustawka…

Ostatnia widokówka pochodzi zaś z lat 20. ubiegłego wieku, gdy w Norwegii obowiązywała częściowa prohibicja. Któż jeśli nie nisse nadawałby się lepiej na zbuntowanego szmuglera alkoholu?

Od takiego ananasa aż strach prezent dostać… Jednak to te postaci zlały się ze świętym mikołajem, być może ze względu na podobieństwo słów „nisse” i „Nils/Niels” – funkcjonujących w Skandynawii imion pochodzących od imienia „Nikolaus”.
Skrzata spotkamy już na przypuszczalnie pierwszej w historii norweskiej pocztówce świątecznej. Psotnik stworzył napis “Wesołych Świąt”, obrzucając czyjś płot śnieżkami.

Ciekawe, czy święty mikołaj mógłby spóźnić się z wręczeniem prezentów, bo zastygłby w podziwie nad kobiecą urodą tak, jak poniższy skrzat?

Dziś norweski mikołaj – mikołaj w kraju mocno zlaicyzowanym i zdecydowanie progresywnym – prezentuje się na przykład tak, jak w reklamie Posten sprzed paru lat.
Spotkać Mikołaja
A gdzie go można zobaczyć? Wygląda na to, że Skandynawowie bywają wygodniccy. Chcą mieć mikołaja blisko siebie, w sensie geograficznym lub przynajmniej kulturowym. I tak Duńczycy twierdzą, że mikołaj mieszka na Grenlandii, Norwegowie – że w Norwegii (jednym z kilku wskazywanych miejsc jest Drøbak; czekają tam na turystów w związku z tym pewne atrakcje), Szwedzi – że w Szwecji…
Najmocniej w promowanie swojej wersji wydarzeń zaangażowali się jednak Finowie. W Rovaniemi urządzili całą mikołajową wioskę. Znajdziemy tam między innymi pocztę i warsztat, po którym kręcą się rozliczni pomocnicy mikołaja. Ponadto nieopodal zbudowano mikołajowi park rozrywki, Santa Park.

Mikołaj nie dla Rosjan?
W Finlandii jest jeszcze jedno miejsce związane z mikołajem, do którego turyści docierają zdecydowanie rzadziej. To góra Korvatunturi. Jej trzy szczyty mają przypominać uszy, dzięki którym mikołaj słyszy i bożonarodzeniowe marzenia, i wszystkie przejawy niegrzecznego zachowania dzieci.

Popularność jako domniemane miejsce zamieszkania mikołaja góra ta zyskała sto lat temu. Do dziś co roku fińska telewizja transmituje odjazd zaprzężonych w renifery mikołajowych sań z tego miejsca. Dlaczego więc wioskę z warsztatem urządzono mu gdzie indziej?
Najpewniej stały za tym zdecydowanie bardziej przyziemne powody niż geopolityka. Niemniej krąży i taka wersja wydarzeń, wedle której namieszała tu zmiana granic, fakt, iż po II wojnie światowej góra Korvatunturi zaczęła leżeć w sąsiedztwie ZSRR. Wedle tej wersji wydarzeń Finowie przezornie postanowili trzymać swoje mikołajowe bogactwo strategiczne z dala od Rosjan.
Logika rynku
Skandynawowie odpowiadają też za jeszcze jedną dość nietypową hipotetyczną lokalizację mikołajowego centrum dowodzenia.
W 2007 roku SWECO, szwedzka firma z branży inżynieryjnej, ogłosiła, że z powodów logistycznych, przez wzgląd na optymalizację wysiłku i kosztów, by zdążyć w jak najkrótszym czasie rozdać prezenty, mikołaj powinien mieszkać w… Kirgistanie.
Chyba nazbyt się niepokoili.
Mikołajowe „hoł, hoł, hoł” dotrze przecież do nas zewsząd.
